Mój tata jest prawnikiem

Niedawno wymyśliłem dobre w mojej opinii określenie na siebie z czasów liceum – pożyteczny kujon. Taki, który jest niezły w wielu dziedzinach i w każdej z nich stara się doskonalić. Jest bardzo aktywny, ta aktywność przynosi efekty, ale jego działania są rozproszone, doraźne i nieukierunkowane na żaden konkretny cel. Przede wszystkim jednak nie zastanawia się on za bardzo nad tym, co się stanie w momencie, kiedy w końcu trzeba będzie podjąć jedną z najważniejszych w życiu decyzji. Tę, która w znacznym stopniu ma zaważyć o przyszłej zawodowej drodze.

Konkursy, olimpiady przedmiotowe, gra w teatrze, drużynie piłkarskiej i zespole pop-punkowym absorbowały mnie na tyle skutecznie, że na poszukiwanie swojej drogi poświęcałem znikomą ilość czasu. Kiedy w trzeciej klasie liceum przyszło mi dokonać pierwszego poważnego wyboru, tj. wypełnienia deklaracji przedmiotów zdawanych na maturze, jak na pożytecznego kujona przystało zdecydowałem się na podstawowy pakiet humanisty (j. polski, historia, j. angielski, WOS, wszystkie na poziomie rozszerzonym), otwierający większość kierunków, na jakie można aplikować po zakończeniu ogólnej edukacji na tym profilu. Wśród nich znajdowała się także perła w koronie uniwersyteckiej oferty – prawo.

TJPs03

TJPd02

Wyniki matur okazały się bardzo dobre, efekem czego mogłem wybrać każdy humanistyczny kierunek z bogatej oferty publicznych uczelni. Do końca wahałem się na co postawić – z jednej strony zamiłowanie do pisania skłaniało mnie ku dziennikarstwu, z drugiej doświadczenie zdobyte podczas wakacyjnej pracy w kancelarii, gdzie pracują moi rodzice (tytuł wpisu jest nawiązaniem do popularnego w kręgach zwolenników męskiej mody żartu, moi rodzice są pracownikami kancelarii, ale nie mają wykształcenia prawniczego) w połączeniu z perspektywą uzyskania konkretnego i prestiżowego zawodu przemawiały za prawem. Po długim namyśle ostateczny wybór padł na drugą opcję.

TJPs01

TJPd01

TJPp01

TJPp05

Nigdy nie miałem problemów z nauką, dopóki nie rozpocząłem studiów. Okazało się, że wszelkiego rodzaju przedmioty stricte prawnicze (jak np. obowiązkowy na pierwszym semestrze Wstęp do Prawoznawstwa) stanowią dla mnie barierę, której pokonanie kosztuje ogromną ilość wysiłku i jest niezwykle frustrujące. Nagle okazało się, że anglosaskie, paremiczne niebo ma jednak limit w postaci stawiającej niezwykle silny opór prawniczej materii. Dla mnie, jako osoby łapiącej do tej pory niemalże w lot tajniki każdej dziedziny, był to nie lada cios.

Pierwszy rok przetrwałem głównie dlatego, że większość przedmiotów stanowiła ogólne wprowadzenie do prawa (dużo było historii myśli politycznej, ustroju jak i prawa, którą w znacznej mierze znało się z rozszerzonego kursu historii w liceum). Dzięki sukcesowi w ogólnopolskiej Olimpiadzie Historii Państwa i Prawa (do dziś nie wiem jakim cudem mnie i mojemu koledze się to udało) zapewniłem sobie stypendium, które osładzało nieco trudy zmagania się z paragrafami i ustępami. I tak, prawie jak w Biblii, minęły dwa semestry, rok pierwszy.

TJPp03

TJPd05

TJPc01

Drugi rok rozpoczął się mocnym uderzeniem, przedmioty okołoprawne ustąpiły miejsca zawodnikom wagi ciężkiej w postaci prawa cywilnego, karnego i administracyjnego, w asyście o wiele lżejszych pod względem ważności, ale w opinii prowadzących równie ważkich przedmiotów jak np. organy i instytucje ochrony i pomocy prawnej. Niezdanie egzaminu z tego ostatniego było kroplą, która przelała czarę goryczy. Uświadomiłem sobie, że nie mam na tyle samozaparcia, by kontynuować naukę na studiach prawniczych, co wiązało się z kolejnymi wyrzeczeniami, zwiększeniem nakładu sił potrzebnych do zaliczania następnych etapów i cosemestralnego resetu twardego dysku, by starczyło miejsca na nowe dane. Przede wszystkim jednak uświadomiłem sobie coś niezwykle ważnego – mianowicie to, że praca prawnika nie jest dla mnie. I że nie ma  w tym niczego złego, bo przecież nie muszę już być jak ten pożyteczny kujon – od wszystkiego.

To co działo się później, jest większości z Was bardzo dobrze znane (a jeśli nie, to moją blogową historię znajdziecie w tym wpisie). Mamy początek sierpnia, większość uczelni zakończyło już swoją rekrutację na studia pierwszego stopnia i jednolite magisterskie, efektem czego od października wiele tysięcy osób rozpocznie swoją przygodę z prawem. Jedni, dzięki swej pasji, zaangażowaniu i nakierowaniu na osiągnięcie konkretnego celu staną się w przyszłości świetnymi mecenasami, sędziami czy notariuszami. Drudzy, posiadając w swych rodzinach tradycje prawnicze, wykonają pierwszy krok na drodze pokoleniowej sztafety, spełniając tym samym pokładane w nich oczekiwania (broń Boże nie odmawiam im kompetencji do bycia także świetnymi specjalistami). Dla trzecich zaś te studia mają być przepustką do lepszego świata, który, wraz ze wszystkimi korzyściami, czeka na nich z otwartymi ramionami, jeśli tylko uda im się rzeczone studia ukończyć. Tych, prawdopodobnie, będzie najwięcej. I to wśród nich pojawić się może największy odsetek ludzi, którzy, dzięki studiom, szczerze znienawidzą wszystko co związane jest z prawem.

TJPp06

TJPd03

Jeden z niemieckich teoretyków prawa Gustaw Radbruch (twórca koncepcji wyższości prawa naturalnego nad stanowionym, która pozwoliła m.in. osądzić hitlerowskich zbrodniarzy po II WŚ) powiedział kiedyś, że z prawem, jako dziedziną stricte akademicką jest jeden poważny problem – przeciętny człowiek ma o niej bardzo mgliste pojęcie, dopóty nie przyjdzie mu jej studiować. Współcześnie nadal studia są dla wielu osób złotym kluczem, który w magiczny sposób otwiera osobie posiadającej go wszystkie drzwi. I nieważne jest to, że coraz więcej jest przykładów ludzi, którzy osiągają wielkie rzeczy rezygnując z tradycyjnej ścieżki akademickiego rozwoju. W tym układzie dorzucenie do wspomnianych studiów określenia “prawnicze” to jak wysadzenie tego złotego klucza diamentami. A przecież tylko głupi chciałby z takiego drogocennego narzędzia zrezygnować, nieprawdaż?

Wizytując bibliotekę mojego dawnego wydziału celem gromadzenia materiałów do licencjatu, natrafiłem na moich kolegów z grupy dziewiątej, oczekujących na ostatni w ich uczelnianej karierze egzamin. Kiedy podszedłem, by się przywitać i życzyć im szczęścia, jedna z moich koleżanek zapytała mnie: “Cześć Dawid, przyszedłeś się z nas pośmiać?”. To niby rzucone pół-żartem, pół-serio stwierdzenie okazało się strasznie gorzkie, kiedy wróciłem do niego myślami następnego dnia. Dla części moich kolegów, którzy mimo przeciwności postanowili pozostać wiernymi swojemu pierwszemu wyborowi, dzisiejsza perspektywa nie różni się zbytnio od tej, jaką mieli podejmując studia. Są rozgoryczeni, że ich wyobrażenie rozbiło się o ostry klif niewdzięcznego rynku, który co roku z jednego tylko wydziału we Wrocławiu przyjmuje około 300 osób. W Polsce mamy kilkanaście innych publicznych uczelni, które posiadają w swojej ofercie studia prawnicze i które także wypuszczają podobną ilość absolwentów. A biorąc pod uwagę także studentów uczących się na prywatnych uczelniach, liczba potencjalnych konkurentów w walce o miejsce na aplikacji jeszcze wzrasta. Płynie z tego jeden wniosek – jeśli nie masz umocowania, musisz być najlepszym jak tylko się da. A czy da się być najlepszym, kiedy nie lubi się tego co się robi?

TJPc03

TJPs06

TJPs07

Jeśli miałbym wybrać jedną myśl, którą chciałbym, byście zapamiętali z mojego przydługiego wywodu, to ta, by nie być pożytecznym kujonem. Nie tracić czasu na rozdrabnianie się, tylko część czasu poświęcać na szukanie swojej drogi. Znaleźć w sobie siłę, by, niczym Laska z kultowych “Chłopaków…” zadać sobie to ważne, ale to bardzo ważne pytanie – co lubię w życiu robić? Potem zacząć to robić. A jeśli rzeczywistość okaże się zbyt brutalna dla wymyślonego scenariusza, to poszukać innego. Wszak jedyną stałością dzisiejszego świata jest to, że wszystko się zmienia.

Po rezygnacji ze studiów postanowiłem nie wtopić po raz drugi – biegałem od wydziału do wydziału i wizytowałem w charakterze wolnego słuchacza zajęcia na różnych kierunkach. Dopiero wiedząc z czym je się poszczególne z nich, byłem w stanie podjąć właściwą decyzję co do mojej dalszej akademickiej drogi. I z perspektywy trzech lat spędzonych na wrocławskim MISHu z Komunikacją Wizerunkową jako kierunkiem wiodącym mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że był to dobry wybór. Gdybym został na prawie, dziś prawdopodobnie zasiliłbym grono niezadowolonych absolwentów tego kierunku. A tak, zamiast przeciętnym prawnikiem, mam szansę stać się jednym z niewielu w tym kraju specjalistów od męskiej mody.

Droga ku temu co prawda jeszcze daleka, jednak mnie w ogóle się nie spieszy. Mam pełne przekonanie, że jestem na tej właściwej 🙂

TJPp09

Jeśli interesuje Cię moja ocena tej decyzji z perspektywy czasu, to znajdziesz ją w tym filmie:

Zdjęcia zrobiono w pobliżu budynku D Wydziału Prawa i Administracji UWr

Foto – Adam Ptak

Koszula – Miler
Okulary – H&M
Aktówka – Sartolane
Zegarek – Daniel Wellington
Szorty – Zara
Buty – Massimo Dutti (podobne)