Parafrazując cytat z kultowego Forresta Gumpa można powiedzieć, że z prezentami jest trochę tak, jak z pudełkiem czekoladek – nigdy nie wiesz, czy trafisz 😉
Nie znam osoby, która choć raz w życiu nie sprawiłaby jednej z bliskich sobie osób nietrafionego prezentu. Skłamałbym, gdybym powiedział, że istnieją sposoby na całkowite zneutralizowanie ryzyka związanego z ich kupowaniem. Nie skłamię jednak, gdy powiem, że istnieją takie, które pozwalają znacznie zminimalizować wspomniane ryzyko. Co więcej, nie mam zamiaru zachowywać tej wiedzy jedynie dla siebie. Razem z partnerem tego wpisu, sklepem internetowym Merlin.pl, zapraszam was do zapoznania się z moimi wskazówkami dotyczącymi świątecznej, i nie tylko, prezentologii 🙂
1. Zbadanie potrzeb + aktywne słuchanie
W branży kreatywnej pierwszą i najważniejszą sprawą w kontekście realizacji zleceń jest dokonanie tzw briefiengu, tj rozmowy, której celem jest jak najbardziej dogłębne zbadanie potrzeb klienta (tzw. insight), by na ich podstawie móc zaproponować mu najlepsze rozwiązanie. Jak ma się to do tematu kupowania prezentów? W jednym i w drugim przypadku kluczowy charakter ma rozmowa, która pozwala zredukować niepewność i nakierować nas na właściwe tory. Warto pokierować się zasadą, że po to natura obdarzyła nas para uszu i jednymi ustami, by dwa razy więcej słuchać, a mniej mówić. Jeśli bliska nam osoba chciałaby dostać coś konkretnego, to najprawdopodobniej w mniej lub bardziej zawoalowanej formie będzie się starała nam to zakomunikować (Np. „Dobrze by było mieć X…”) W kwestii samego mówienia nie chodzi mi tutaj oczywiście o zapytanie wprost (bo to zabiłoby istotę prezentu), ale o subtelną komunikację, prowokującą bliską osobę do wysyłania tych z pozoru nic nie znaczących, drobnych sygnałów, które pomogą nam osiągnąć prezentowy sukces.
2. Wspólny wypad zakupowy
Z badań wynika, że lwia część sygnałów komunikacyjnych (od 60 do 90%) ma charakter niewerbalny. Z tego powodu wspomniana w punkcie pierwszym metoda może zostać wsparta działaniami terenowymi, konkretniej wspólnym wypadem zakupowym. Pochylanie się nad konkretnymi produktami, zatrzymywanie się przed określonymi witrynami sklepów czy chęć przymierzenia czegoś może stanowić wyraźną wskazówkę, jakie opcje powinniśmy brać pod uwagę. Jeśli dany produkt przypadnie bliskiej nam osobie do gustu, a potem znajdzie go ona w prezentowym pudełku, to gwarantuję, że radość z takiego upominku będzie podwójna. Oprócz tego, że prezent sam w sobie będzie udany, zyskujemy także coś więcej – pokazujemy, że jesteśmy wyczuleni na potrzeby drugiej osoby, znamy je i potrafimy zaspokajać. A to jest nie do przecenienia, zwłaszcza, kiedy obdarowujemy nasze kochane Panie 🙂
- Analiza stanu posiadania
Część potrzeb bywa nieuświadomiona, dlatego nie jesteśmy w stanie o nich pomyśleć, a co dopiero powiedzieć, dopóki nie zostaną one zaspokojone. Warto zadać sobie odrobinę trudu na analizę tego, co nasz bliski już ma, by znaleźć ewentualne luki, w które możemy się wpasować. Przykładowo pan noszący kilkudniowy zarost może używać do jego stylizacji zwykłej maszynki do strzyżenia bądź nożyczek, albo też pozbywać się zarostu całkowicie, gdy stanie się zbyt obfity, by potem znowu przez kilka dni go zapuszczać. W takim przypadku sprawienie panu trymera znacząco ułatwi mu jego codzienną toaletę, dając dodatkowo większą kontrolę nad swoim wyglądem. Działa tu mechanizm oswajania innowacji – jesteśmy w stanie docenić ją dopiero wtedy, gdy jesteśmy w stanie zauważyć jej korzyści. Gdyby spytać takiego pana, czy potrzebny jest mu trymer, prawdopodobnie stwierdziłby, że nie. Kiedy jednak pozna jego możliwości, raczej nie wróci do podanych powyżej półśrodków 🙂
4. Zapytanie znajomych
Kiedy wszystkie inne sposoby zawiodą i kompletnie nie mamy pomysłu na prezent, warto zasięgnąć rady u najbliższych znajomych naszego potencjalnego obdarowanego. W wielu przypadkach będą oni w stanie powiedzieć nam bardzo dokładnie czego oczekuje od nas nasz partner bądź partnerka. Komunikacja w relacjach „związkowych” oparta jest najczęściej na niedosłowności i subtelności, podczas gdy relacje przyjacielskie cechuje dosłowność i otwartość. Jeśli twoja partnerka nie mówi ci czego od ciebie oczekuje, najlepiej zwróć się do jej przyjaciółki 😉
Konkurs
Wspólnie z partnerem obecnego poradnika, sklepem internetowym Merlin.pl chcielibyśmy zachęcić was do podzielenia się swoimi najciekawszymi prezentowymi historiami, obejmującymi zarówno spektakularne sukcesy jak i totalne wpadki. Na wasze zgłoszenia czekam do 10. grudnia do godziny 23.59. Autorów pięciu najciekawszych komentarzy uhonoruję bonami o wartości 100 zł do realizacji w sklepie internetowym partnera wpisu. Uczestników serdecznie proszę o wypełnienie w formularzu komentarzy także pola e-mail – będzie on widoczny tylko dla mnie i ułatwi późniejszy kontakt ze zwycięzcami.
Zapraszam również do odwiedzenia specjalnie przygotowanego z okazji nadchodzących Mikołajek i Świąt Bożego Narodzenia działu „Prezenty” na Merlin.pl. Co tam znajdziecie? Praktyczną wyszukiwarkę z 30. kategoriami inspiracji prezentowych podzielonych według klucza demograficznego (jak np. dziewczynka, mama, dziadek etc.), ale również według zainteresowań, pasji czy stylu życia (Dla smakosza, Dla gracza, Dla sportowca, Dla podróżnika, Star Wars, James Bond, Big Bang Theory etc.). Wam pozostanie jedynie wybór opcji najbardziej odpowiedniej w kontekście konkretnej, bliskiej wam osoby. Tak bowiem warto podchodzić do tematu szukania prezentów – wychodząc od ogólnych pomysłów, ostatecznie maksymalnie je personalizować, by zaspokoić indywidualne potrzeby obdarowywanego 🙂
Powodzenia!
Aktualizacja (17 grudnia 2014)
Na początku chciałem Wam bardzo serdecznie podziękować odwagę podzielenia się swoimi prezentowymi perypetiami! Wiedziałem, że formuła konkursu jest wymagająca, ale jak zwykle nie zawiedliście mnie, efektem czego stanąłem przed dylematem wyboru pięciu najciekawszych historii spośród prawie trzydziestu zgłoszeń, które spływały aż do ostatnich minut trwania konkursu. Po długim namyśle podjąłem decyzję, że bony o wartości 100 zł do realizacji na Merlin.pl przypadną w udziale autorom pięciu zamieszczonych poniżej z krótkim uzasadnieniem komentarzy (kolejność chronologiczna):
greg (4 grudnia 2014 o 20:16 )
„Odkąd pamiętam w moim domu w rodzinny gronie krążyła historia opowiadana przez mojego tatę, o lekturze której nie przeczytał przez co miał nie lada problemy z języka polskiego. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie tytuł owej książki „Historia kołka w płocie” uważałem, że jak zwykle nabija mnie w butelkę bo kto napisałby książkę o takim tytule. Przypadkiem po dobrych kilkunastu latach rozmawiając z pewna panią, ponieważ nigdy nie dociekałem czy taka książka istnieje, dowiedziałem się że taka książka Historia kołka w płocie została napisana przez Józefa Ignacego Kraszewskiego.
Nie zastanawiając się długo znalazłem ową książkę na portalu aukcyjnym w wydaniu z 1949 roku. Prezent jednym słowem petarda!!! Mina taty bezcenna
Książka została po wielu latach przeczytana jedyny minus że Historia kołka w płocie się zakończyła. Pozdrawiam.”
Historia – jak sam prezent – petarda! Uważam, że takie prezenty, nadrabiające utracony w przeszłości czas, są jednymi z najlepszych, jakie można sprawić bliskiej osobie. Serdeczne pozdrowienia dla Taty 🙂
Pola (4 grudnia 2014 o 21:10)
„„Jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla daj mi luby” – nie, aż tak źle nie było. Ogromny, groźny gad nie wyskoczył z prezentu, jednak… ahh porażka była na podobną skalę.
Bo gdy mężczyzna na pomysły wpada niesłuchane, przed oczami mam już swą zdumioną mamę.
Kiedy rocznica ślubu się zbliżała, moja rodzicielka wręcz na uszach stawała.
Zegarki, jubilerzy i grawery ckliwe, a do tego słówka pieszczotliwe.
20 lat razem – jak pięknie brzmią te słowa, a więc z dwóch stron niespodzianka nie od dziś gotowa.
Mama kolację wystawną przygotowała i męża przyjazdu z wojaży się spodziewała.
A ten niczym rycerz w srebrnej zbroi się pojawił i swej lubej wymarzony prezent sprawił.
Krokodyl to nie był – o tym Wam wspomniałam, jednak jak to zobaczyłam o mało zawału nie dostałam .
Duży, zielony prezent tajemniczy i widać, że na łatwiznę nie poszedł do winnicy.
Jednak gdy prawda mym oczom się ukazała, myślałam, że mama będzie płakała.
Tatuś w swej pomysłowości wszelkie rekordy pobił, gdyż do naszej rodziny NAMIOT przysposobił.
Ogromny, porządny, z sypialniami trzema, nikt w okolicy przecież takiego nie ma.
Tylko, że nikt z nas w dzikie tereny nie podróżuje, ani na górskich stokach nie króluje.
I sami wiecie, co biedna mamusia sobie pomyślała, gdy coś takiego od męża dostała.
Ale 20 lat razem swoje zrobiło i chyba nawet jej serca nie zraniło.
I cóż miała zrobić, jak nie podziękować i swój wyszukany prezent też podarować.
Tatuś, jak to samiec rasowy, nie wie, że popełnił błąd przykładowy.
Mamusia później już się śmiała i śmiejąc przez łzy do namiotu wyprowadzała.
Ale kończąc ten mój poemat drogi czytelniku – wiedz, że pomysłów na prezent może być bez liku.
A więc prezentowa wpadka już jako anegdotka jest znana, jednak w rodzinie wciąż powtarzana.
I niech ta historia w świecie się szerzy, bo musicie widzieć panowie, że Waszym damom coś więcej niż namiot się należy!”
Na uwagę zasługuje nie tylko forma, ale także reakcja obdarowanej na dość nietrafiony prezent. Męska duma jest jedną najdelikatniejszych rzeczy na świecie, a w tym przypadku udało się utrzymać fason na tyle, że nie została ona zraniona 🙂
Przemek (10 grudnia 2014 o 23:40)
„Moja historia prezentowa jest raczej gorzka, ale mimo to zdecydowałem się nią z Wami podzielić. W końcu minęło już wystarczająco dużo czasu by i mnie wydawała się ona w jakimś pokręconym sensie zabawna. Byliśmy razem już ponad dwa lata, z czego większość w związku na odległość. Ona studiowała w Polsce, ja na University of Oxford. Wiele by można napisać o tej wspaniałej uczelni, ale nie to jest sensem tego wpisu. Zatem do rzeczy. Widywaliście się wcale nie tak rzadko, bo rok akademicki na mojej alma mater składa się z 3 trymestrów po 8 tygodni – pozostały czas mogłem spędzać w Polsce. Jedną z niezliczonych tradycji na Oxfordzie są letnie bale – każdy z college’y ma swój. Są to całonocne imprezy wypełnione wieloma atrakcjami – muzyką, pokazami cyrkowymi, sztuczkami magicznymi oraz oczywiście przepysznym jedzeniem i niekończącymi się strumieniami najlepszych alkoholi. Wiele lat temu na balu Magdalen College wystąpili nawet The Rolling Stones! (Oczywiście, before they were cool ). Bale są bardzo tradycyjne, gości obowiązuje strój formalny – black tie. Dla fanatyka męskiej jakim jestem, to tylko dodatkowa atrakcja. Ponadto raz na jakiś czas zdarzają się bale szczególne, tzw Commemoration Ball. Upamiętniają one zwykle okrągłą rocznicę założenia college’u, są jeszcze bardziej wystawne a obowiązującym strojem jest white tie. Ceny biletów potrafią nadszarpnąć budżet nawet snobistycznych studentów Oxfordu, ale zdecydowanie warto. Zaproszenie na taki bal, upamiętniający 750-lecie mojego college’u był właśnie prezentem dla mojej ówczesnej dziewczyny. Oczywiści bilety na takie wydarzenie wyprzedają się na pniu na wiele miesięcy przed. Przez ten czasu nasz związek niestety nie kwitł, więc gdy naszedł wielki dzień, K. przyjechała do Oxfordu na coś, co miało być najpiękniejszym balem naszego życia, a skończyło się na zerwaniu następnego dnia po całonocnej zabawie. Jak widać prezent nie okazał się być trafionym, a mi nawet white tie nie pomógł jej zatrzymać. C’est la vie
”
Historia rzeczywiście gorzka i z modowym akcentem. Nagroda zatem o podwójnym charakterze – za odwagę i na osłodę 🙂
mariuszz (10 grudnia 2014 o 23:45)
„moja historia jest specyficzna bo doskonale wiedziałem o czym marzy osoba dla której szukałem prezentu. Mowa tu o mojej dziewczynie, która od dawna marzy o małym piesku. Niestety nasz tryb życia nie pozwala na to aby posiadać psa- częste wyjazdy, zmiany miejsc zamieszkania i inne. Wpadłem więc jak się później okazało na najgłupszy z możliwych pomysłów. Postanowiłem, że kupie jej pieska… ale pluszowego Stwierdziłem, że będzie to śmieszna odskocznia od banalnych i nudnych skarpet i pieżam. Nadszedł czas wigilii i wręczania prezentów. Moja wybranka dostając pluszowego pieska na początku była zmieszana, co później przeistoczyło się w wściekłą złość i kłótnie. Pokłóciliśmy się do tego stopnia, że nie odzywaliśmy się do siebie przez długi czas i wtedy wpadłem na genialny pomysł aby przyjść do niej z przeprosinami i prawdziwym maluchem na rękach z czerwoną kokardką:) Jak nie trudno się domyślić długo przepraszać nie musiałem. Przebaczenie dostałem z automatu i szybko zszedłem na drugi plan, plasując się wiadomo za kim.
Prezent okazał się wyjątkowy nie tylko dla ukochanej ale również ja dziś nie wyobrażam sobie życia bez naszego malucha
pozdrawiam,
Mariusz”
Świetny przykład na to, że w pewnych sytuacjach po prostu nie wypada żartować, bo może to przynieść nieoczekiwane skutki (wszystkie czytelniczki w tym momencie pukają się w czoło, bo przecież tylko facet mógłby nie przewidzieć reakcji 🙂 ).
Radoslaw (10 grudnia 2014 o 23:47)
„Nominacje do dandy-nagradzanych-historii pozwolę sobie podzielić na trzy kategorie: największe zaskoczenie, największe rozgoryczenie i największy ból głowy dla rodziców.
Zaczynamy od bólu głowy. Wigilia tuż przed przełomem wieków, dookoła galopująca technologia, prawo Moore’a cały czas działa a mnie, krnąbrnego mieszczucha rodzice wychowują na technologicznego ascetę. Mniej więcej taki obrazek w głowie musiał mieć mój brat (cioteczny, kuzyn jak kto woli), decydując się na prezent dla mnie. W rzeczoną wigilię zjawił się z wizytą, no i prezentem oczywiście. Otwieram – konsola. Często z nim grałem, sam był posiadaczem i nie powiem, ciągnęło wilka do lasu. To był „tylko” kultowy już w tamtych czasach pegasus, a raczej jedna z jego wersji dostępna wszędzie, ale ilość rozrywki i serwisowej praktyki którą z niego wyciągnąłem pozostaje do dzisiaj niemierzalna. Tak samo jak ból głowy rodziców i szerokość szelmowskiego uśmiechu brata.
A teraz nominacja w dwóch kategoriach: największe rozgoryczenie i największe zaskoczenie. Jednocześnie.
Aktorzy: ja. Reżyseria: mama.
Tradycyjna wigilia kilka lat temu, nie będę się rozpisywał na temat tła. Przejdźmy do prezentów. Dostaję ozdobną torebkę z karteczką z moim imieniem, szybki nur do środka, chwytam za pierwszy fant iiiiii… kosmetyczka. Podróżna. Cholera, fajnie, przyda się. Praktycznie przyda się, a nie „przydasię”. Ale zaraz zaraz… przyglądam się dokładnie. Przecież taką już mam… Jezu, nawet pamiętam w jaki sposób stałem się jej posiadaczem. To była wigilia rok wcześniej. To był prezent. Od mamy…
Na szczęście szczęka nie opadła mi konkretnie, rodzicielka uratowała sprawę flakonem Lacoste Sport obok w torbie. Kiedyś nosiłem się na sportowo, strzał w 10.”
Rebeliancka postawa brata jest mi bardzo bliska, bo podobne przeboje miałem ze swoim zamiłowaniem do ubrań. Co do drugiej sytuacji, to kto wie, może mama była tak zadowolona ze zrobionego wcześniej prezentu, że postanowiła zminimalizować ryzyko nietrafienia? 🙂
Gratuluję zwycięzcom i zapraszam do odwiedzenia waszych skrzynek mailowych, na których czekają na was kody wraz z instrukcją realizacji 🙂 Wszystkim uczestnikom dziękuję raz jeszcze za konkursowe zgłoszenia i zapraszam do udziału w kolejnych zmaganiach, które będę miał przyjemność dla Was w przyszłości organizować 🙂
Kiedyś jak byłem mały i chodziłem do wczesnych klas szkoły podstawowej wpadłem na pomysł, że ja też chcę dać komuś prezent (zawsze tylko dostawałem). Mój cały budżet wynosił 10 zł na 6 osób. Najstarsi mieli przydzielony największy udział w tej dyszce a najmłodsi oczywiście najmniej. Na zakupu udałem się do kiosku, mama otrzymała krem do twarzy, tato krem do golenia wars, starsze siostry szampon i rajstopy a młodsze po broszce. Lata mijają a oni nadal co święta wspominają moje prezenty ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Dzisiaj za tę dychę kupiłbyś pewnie krem dla mamy i pół kremu dla taty. Dla młodych by nie starczyło.
Super 🙂
Odkąd pamiętam w moim domu w rodzinny gronie krążyła historia opowiadana przez mojego tatę, o lekturze której nie przeczytał przez co miał nie lada problemy z języka polskiego. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie tytuł owej książki „Historia kołka w płocie” uważałem, że jak zwykle nabija mnie w butelkę bo kto napisałby książkę o takim tytule. Przypadkiem po dobrych kilkunastu latach rozmawiając z pewna panią, ponieważ nigdy nie dociekałem czy taka książka istnieje, dowiedziałem się że taka książka Historia kołka w płocie została napisana przez Józefa Ignacego Kraszewskiego.
Nie zastanawiając się długo znalazłem ową książkę na portalu aukcyjnym w wydaniu z 1949 roku. Prezent jednym słowem petarda!!! Mina taty bezcenna 🙂
Książka została po wielu latach przeczytana 🙂 jedyny minus że Historia kołka w płocie się zakończyła. Pozdrawiam.
„Jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla daj mi luby” – nie, aż tak źle nie było. Ogromny, groźny gad nie wyskoczył z prezentu, jednak… ahh porażka była na podobną skalę.
Bo gdy mężczyzna na pomysły wpada niesłuchane, przed oczami mam już swą zdumioną mamę.
Kiedy rocznica ślubu się zbliżała, moja rodzicielka wręcz na uszach stawała.
Zegarki, jubilerzy i grawery ckliwe, a do tego słówka pieszczotliwe.
20 lat razem – jak pięknie brzmią te słowa, a więc z dwóch stron niespodzianka nie od dziś gotowa.
Mama kolację wystawną przygotowała i męża przyjazdu z wojaży się spodziewała.
A ten niczym rycerz w srebrnej zbroi się pojawił i swej lubej wymarzony prezent sprawił.
Krokodyl to nie był – o tym Wam wspomniałam, jednak jak to zobaczyłam o mało zawału nie dostałam .
Duży, zielony prezent tajemniczy i widać, że na łatwiznę nie poszedł do winnicy.
Jednak gdy prawda mym oczom się ukazała, myślałam, że mama będzie płakała.
Tatuś w swej pomysłowości wszelkie rekordy pobił, gdyż do naszej rodziny NAMIOT przysposobił.
Ogromny, porządny, z sypialniami trzema, nikt w okolicy przecież takiego nie ma.
Tylko, że nikt z nas w dzikie tereny nie podróżuje, ani na górskich stokach nie króluje.
I sami wiecie, co biedna mamusia sobie pomyślała, gdy coś takiego od męża dostała.
Ale 20 lat razem swoje zrobiło i chyba nawet jej serca nie zraniło.
I cóż miała zrobić, jak nie podziękować i swój wyszukany prezent też podarować.
Tatuś, jak to samiec rasowy, nie wie, że popełnił błąd przykładowy.
Mamusia później już się śmiała i śmiejąc przez łzy do namiotu wyprowadzała.
Ale kończąc ten mój poemat drogi czytelniku – wiedz, że pomysłów na prezent może być bez liku.
A więc prezentowa wpadka już jako anegdotka jest znana, jednak w rodzinie wciąż powtarzana.
I niech ta historia w świecie się szerzy, bo musicie widzieć panowie, że Waszym damom coś więcej niż namiot się należy!
Komplet bielizny. Again. A chciałam „Nikt nie rodzi się kobietą”.
:(:(:(
https://fbcdn-sphotos-a-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xpa1/v/t1.0-9/1521624_593573167358899_372445981_n.jpg?oh=9b13f4dd47d70ce97f180cb314922d9b&oe=550E506B&__gda__=1425963544_55d5ac52afbbfff2e6b53deb5cde6b5a
W podstawówce (trochę już minęło) mieliśmy wylosowanym osobom kupić prezent. Znajomy, zobaczył, że go mam i zaczeliśmy rozmawiać co by chciał. Kiedy zapytałem się o tytuł gry zaczął dzwonić dzwonek i powstał chaos. Powiedział, że ma tę grę, a ja omyłkowo usłyszałem, że nie ma XD Możecie sobie wyobrazić jego minę kiedy dostał grę, którą i tak już miał. Do dziś to wspominam i spalam się ze wstydu na taką porażkę, ale bywa.
Pozdrawiam
Z prezentami to co roku jest ten sam problem.nigdy nie wiadomo co komu kupić..i teraz znów zbliżają się te chwile 🙂
Najmilsze prezentowe wspomnienie w mojej głowie to Święta jakieś 10 lat temu, miałam wtedy 11 lat. Co prawda nie dotyczy ono bezpośrednio mnie, ale ciepło mi się robi na sercu jak sobie to przypomnę. Otóż moja babcia w 2004 roku zdała egzamin na prawo jazdy, miała wtedy 52 lata. Cała rodzina podziwiała ją za odwagę i determinację, że w tym wieku… że jej się chciało…i tak dalej. Po kolacji wigilijnej dziadek poprosił całą rodzinę o zejście do garażu pod pretekstem, że ma tam jakiś gigantyczny prezent dla nas – wnucząt. Ale o dziwo w garażu stało nowe auto, opakowane w całości w złoty papier prezentowy, przewiązane przeogromną czerwoną kokardą. Wszystkich zamurowało, babcię tym bardziej. Po chwili zaczęła cieszyć się jak mała dziewczynka.Oczywiście wszyscy rzuciliśmy się do odpakowywania i zajmowania kolejki 'kto pierwszy przejedzie się z babcią’…Pamiętam, że byłam strasznie podekscytowana całą sytuacją,a teraz po latach wspominam te święta jako jedne z najradośniejszych, szczególnie też z tego powodu, że mojej babci nie ma z nami od 6 lat.
Ja mam historię niedawną, bo z zeszłego roku. Kojarzycie takie iryskowe mikołaje, nie? Bo ja ich nie kojarzyłem. Dowiedziałem się „co to” właśnie w zeszłym roku podczas jednej z rozmów z dobrą znajomą. Otóż okazało się, że moja znajoma te mikołaje kocha, uwielbia i to jeden z głównych elementów jej świątecznych wspomnień. Jako że mieliśmy się spotkać niedługo przed świętami, pomyślałem, że fajnie byłoby dać jej jakiś oryginalny prezent i tutaj w sukurs przyszły mikołaje. Kupiłem duże pudło i wypełniłem je setką iryskowych mikołajów. Wyraz jej twarzy po tym jak zobaczyła co jest w pudełku… Bezcenny.
Z całym szacunkiem, rozumiem wpisy komercyjne, potrzebę zarabiana na blogu, ale co to ma być? Niestety, dla mnie, jako stałego czytelnika taki wpis to już pewna utrata autentyczności.
Drogi Michale,
Dziękuję za twoją opinię. Blog wchodzi w trzeci rok swojego istnienia, udało mu się zająć liczące się miejsce w polskiej blogosferze, co w konsekwencji będzie prowadziło do zwiększenia zainteresowania nim, także wśród osób chętnych do współpracy. Codziennie pracuję nad tym, by dostarczać wam jak najlepsze treści, ostatnio staram się być bardziej regularny w blogowaniu, a to niestety pożera masę czasu, który mógłbym poświęcić np. na inne, niezwiązane z blogiem, a pozwalające mi funkcjonować rzeczy. Wolę jednak poświęcić go na zrobienie czegoś dla was – autentycznie, bo treść pochodzi ode mnie i uczciwie, bo wszystko jest dokładnie opisane i nie ma tu jakiegokolwiek maskowania czy zawoalowanego lokowania. Zawsze staram się, by każda współpraca wiązała się także z czymś ciekawym i pozytywnym dla czytelników, tak jak jest w tym przypadku.
W tym miejscu chciałbym bardzo serdecznie podziękować wszystkim czytelnikom za waszą obecność. Bądźcie ze mną nadal, a gwarantuję wam, że blog będzie się stawał coraz lepszy 🙂
Pozdrawiam serdecznie
Najbardziej zadziwiającym z prezentów, jakie kiedykolwiek dostałam była, o dziwo, informacja. Świąteczna Wigilia, co tu dużo mówić- tradycyjnie bardzo piękna, mnóstwo fantazyjnie zapakowanych niespodzianek pod choinką, suto zastawiony stół, rodzina w komplecie, śnieg prószy za oknem- wszystko tak jak być powinno. Wieczór udany, wszyscy szczęśliwi i hojnie obdarzeni przez Mikołaja. Słodki, wyczekiwany przez okrąglutki rok standard 😉 Ale kiedy już było po wszystkim, naczynia zostały uprzątnięte, a rozpakowane podarki dumnie prezentowały (!) się na półkach/biurkach każdego z domowników, moja siostra postanowiła przekazać mi wiadomość o tym, że….
zostanę CIOCIĄ, ponieważ jest w ciąży, o której dowiedziała się kilka dni przed Bożym Narodzeniem! 🙂 Dodatkowy talerz „dla niespodziewanego gościa” w końcu okazał się potrzebny, a rok później trzeba było dostawić jeden więcej 🙂
Wesołych Świąt!
Historia ta miała miejsce parę dobrych lat temu, kiedy to uczęszczałam do pierwszej klasy podstawówki:) grubo przed Świętami Bożego Narodzenia zaczęłam oszczędzać jakieś drobniaki, aby móc sprawić bliskim jakiś malutki podarunek( w moim przypadku były to słodycze) robiłam tak odkąd pamiętam(gdy byłam jeszcze młodsza moja mama kupowała dla mnie słodycze abym mogła je podarować innym pod choinkę, wiem, geniusz zła). Gdzieś chyba około dwóch tygodni przed świętami miałam już nakupowane dla wszystkich łakocie. Oczywiście jako dziecko kierowałam się subiektywną opinią więc były to wszelkie karmelowo-czekoladowe rarytasy, które najchętniej sama bym schrupała… I właśnie tak się stało. Podjadając sobie codziennie po parę słodkich prezencików nie zorientowałam się, że już porządnie uszczupliłam zapasy. Będąc dzieckiem kreatywnym, dzień przed Wigilią z plasteliny(której zawsze miałam w domu na kilogramy) ulepiłam aniołki, pieski oraz kotki i zapakowałam to wszystko w reklamówki, które pomalowałam farbą plakatową… Nie muszę chyba mówić jak estetycznie to wyglądało 🙂 ale chyba nie posiadałam wtedy zmysłu odpowiadającego za poczucie estetyki, tak samo jak obdarowane przeze mnie osoby. Wszyscy byli zachwyceni, najbardziej -dumna mama, która wszystkim pomagała wyswobodzić moje paskudnie zdeformowane figurki z reklamówek. Zachwalała jaka to jestem sprytna, że chciałam, żebyśmy się trochę namęczyli, bo aby otrzymać najcenniejsze prezenty trzeba zasłużyć na to ciężką pracą.. Moja mama jest mistrzem radzenia sobie z problemami i rąbniętą córcią-łasuchem, a moi dziadkowie do teraz mają te figurki u siebie na półce, co prawda jeden kotek jest nadgryziony prawdopodobnie przez głodomora w postaci psa, ale i tak dumnie prezentują kreatywność i wieczny ubytek mózgowy wnusi.
Kiedy przyjechałam pierwszy raz do Polski, wcześniej nigdy nie widziałam śniegu – niemożliwe, a jednak. Wtedy był to jeszcze czas kiedy w rzeczywiście zawsze były te białe Święta w Polsce. Chodząc do szkoły nie za bardzo rozumiałam po polsku, a w okolicach Świąt przyszedł do klasy koleś przebrany za Mikołaja. Chyba nie za bardzo ogarnęłam o co chodzi, bo się go bałam. Ale zapytał się co chcę na Święta, a ja powiedziałam, że chcę, żeby spadł śnieg. No i rzeczywiście tak się stało, że potem spadł i godzinami potrafiłam latać w kombinezonie po ogródku i lepić igloo i bałwany. Zabrzmi to kiczowato, ale śnieg był moim najlepszym prezentem świątecznym 🙂
Najlepsze jest to, że w sumie zapomniałam o tej historii, dopiero mi ją przypomniała moja wychowawczyni z podstawówki, kiedy jakiś czas temu ją odwiedziłam 😛
Dobry pomysł to klucz, ale środki też się przydadzą chociaż kreatywność potrafi nawet dla tego problemu znaleźć rozwiązanie. Ja na razie nie zaprzątam sobie głowy prezentami, jeszcze trochę czasu zostało, a kupowanie prezentów na ostatnią chwilę też ma swój urok.
Trochę z innej beczki – chcę skrócić górą rękawy marynarki. Którego krawca we Wrocławiu byś mi polecił?
Pozdrawiam!
🙂 Znalezienie właściwego prezentu to nie lada wyczyn. Pamiętam, jak rok temu zastanawiałem się co wręczyć teściowej. Pamiętałem, jak parę razy wspomniała, że jej syn zgubił jej ulubiony przewodnik po Krakowie (http://merlin.pl/Przewodnik-po-zabytkach-i-kulturze-Krakowa_Michal-Rozek/browse/product/1,29035.html), do którego chętnie wracała ze względu na opisy zabytków (notabene studiowała tam historię i szczególnie upodobała sobie architekturę tego miasta). Pomyślałem, że sprezentuję jej tę książkę. Urodziny teściowej wypadają w Wigilię, więc miał być to prezent gwiazdoko-urodzinowy. Jedyną wskazówką było nazwisko autora i to, że: „książka miała niebieską oprawkę”. Łatwo nie było, jednak po pewnym czasie udało mi się odszukać właściwą pozycję. Problemem było to, że nakład został dawno wycofany a wznowienia były mocno okrojone z poprzedniej treści. Przeszukałem okoliczne antykwariaty i portale aukcyjne i… udało się – była tylko jedna książka do tego w stanie nienaruszonym i udało mi się ją wylicytować. Widok pozytywnie zaskoczonej teściowej – bezcenny a wierz mi Dawidzie – znalezienie teściowej czegoś odpowiedniego to nie lada wyczyn:)
Najciekawszy prezent jaki kiedykolwiek sprawiłem bliskiej mi osobie nie przypadł na Święta, ale na urodziny tej osoby. Ale ponieważ wypadają one na początku stycznia, możemy uznać, że historia pasuje do tematu.
Kiedyś wpadłem na szalony pomysł, aby mojej narzeczonej na urodziny kupić… krzesło. Tak, wiem, że to nietypowy prezent. Ale rzeczony mebel to nie byle co, a krzesło inspirowane klasykiem Kartell Victoria Ghost (http://www.sterlingfurniture.co.uk/content/ebiz/sterlingfurniture/invt/victoriachair/victoriachair_medium.jpg) (cóż, na oryginał jeszcze poczekamy parę lat… 😉 ). Wiedziałem, jak bardzo podoba jej się ten mebel, a ponieważ jej pokój był świeżo po remoncie, postanowiłem coś do niego dokupić.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że gdy kurier przywiózł paczkę, okazała się ona być największą gabarytowo paczką jaką kiedykolwiek otrzymałem. Dlatego nie byłem w stanie nieść tego pudła na rękach. Wykorzystałem więc fakt, że na zewnątrz był śnieg i dziarsko kroczyłem z prezentem do lubej ciągnąc za sobą wielkie pudło po śniegu. Czułem się jak prawdziwy święty Mikołaj.
Prezent okazał się być wyjątkowo trafiony i do dziś służy mojej ukochanej.
Jestem wielbicielką mandarynek 🙂 Grudzień, jak wiadomo, mojej miłości do nich sprzyja, zwłaszcza, że nie kupuję ich w innych porach roku. Parę lat temu jakoś się tak złożyło, że mandarynek przed świętami jadłam bardzo mało: a to mama nie kupiła (jeszcze wtedy ona głównie zajmowała się zakupami), a to akurat było mi nie po drodze do sklepu, a to jakieś niesmaczne się trafiły. Jednym słowem – czekałam cały rok na mandarynki, a nie mogłam się nimi nacieszyć.
Nadeszła Wigilia i rozpakowywanie prezentów. Otwieram pierwszy – trzy mandarynki. Otwieram drugi – pięć mandarynek, otwieram trzeci… Okazało się, że moja rodzina ma wyjątkowe poczucie humoru – od każdego dostałam kilka owoców, a że rodzinę mam sporą, razem wyszło jakieś 3 kg mandarynek… Radość rodzinki po zobaczeniu mojej miny – bezcenna 😀
PS. Tak, nasyciłam się mandarynkami na długo 🙂
Swego czasu w mojej rodzinie rozniosła się wieść, że chcę dbać o formę, tylko brakuje mi na to czasu. Moja ciocia postanowiła sprawić mi na prezent rewolucyjny przyrząd do ćwiczeń, na którym trening trwa tylko 6 minut i przynosi spektakularne efekty… Tym sprzętem był Shake Weight!
Dla niewtajemniczonych zamieszczam link: https://www.youtube.com/watch?v=62-TYluYIiw
Jakoś nigdy nie mogłem przekonać się do tego innowacyjnego ustrojstwa…
Moja historia prezentowa jest raczej gorzka, ale mimo to zdecydowałem się nią z Wami podzielić. W końcu minęło już wystarczająco dużo czasu by i mnie wydawała się ona w jakimś pokręconym sensie zabawna. Byliśmy razem już ponad dwa lata, z czego większość w związku na odległość. Ona studiowała w Polsce, ja na University of Oxford. Wiele by można napisać o tej wspaniałej uczelni, ale nie to jest sensem tego wpisu. Zatem do rzeczy. Widywaliście się wcale nie tak rzadko, bo rok akademicki na mojej alma mater składa się z 3 trymestrów po 8 tygodni – pozostały czas mogłem spędzać w Polsce. Jedną z niezliczonych tradycji na Oxfordzie są letnie bale – każdy z college’y ma swój. Są to całonocne imprezy wypełnione wieloma atrakcjami – muzyką, pokazami cyrkowymi, sztuczkami magicznymi oraz oczywiście przepysznym jedzeniem i niekończącymi się strumieniami najlepszych alkoholi. Wiele lat temu na balu Magdalen College wystąpili nawet The Rolling Stones! (Oczywiście, before they were cool 😉 ). Bale są bardzo tradycyjne, gości obowiązuje strój formalny – black tie. Dla fanatyka męskiej jakim jestem, to tylko dodatkowa atrakcja. Ponadto raz na jakiś czas zdarzają się bale szczególne, tzw Commemoration Ball. Upamiętniają one zwykle okrągłą rocznicę założenia college’u, są jeszcze bardziej wystawne a obowiązującym strojem jest white tie. Ceny biletów potrafią nadszarpnąć budżet nawet snobistycznych studentów Oxfordu, ale zdecydowanie warto. Zaproszenie na taki bal, upamiętniający 750-lecie mojego college’u był właśnie prezentem dla mojej ówczesnej dziewczyny. Oczywiści bilety na takie wydarzenie wyprzedają się na pniu na wiele miesięcy przed. Przez ten czasu nasz związek niestety nie kwitł, więc gdy naszedł wielki dzień, K. przyjechała do Oxfordu na coś, co miało być najpiękniejszym balem naszego życia, a skończyło się na zerwaniu następnego dnia po całonocnej zabawie. Jak widać prezent nie okazał się być trafionym, a mi nawet white tie nie pomógł jej zatrzymać. C’est la vie 😉
moja historia jest specyficzna bo doskonale wiedziałem o czym marzy osoba dla której szukałem prezentu. Mowa tu o mojej dziewczynie, która od dawna marzy o małym piesku. Niestety nasz tryb życia nie pozwala na to aby posiadać psa- częste wyjazdy, zmiany miejsc zamieszkania i inne. Wpadłem więc jak się później okazało na najgłupszy z możliwych pomysłów. Postanowiłem, że kupie jej pieska… ale pluszowego 🙂 Stwierdziłem, że będzie to śmieszna odskocznia od banalnych i nudnych skarpet i pieżam. Nadszedł czas wigilii i wręczania prezentów. Moja wybranka dostając pluszowego pieska na początku była zmieszana, co później przeistoczyło się w wściekłą złość i kłótnie. Pokłóciliśmy się do tego stopnia, że nie odzywaliśmy się do siebie przez długi czas i wtedy wpadłem na genialny pomysł aby przyjść do niej z przeprosinami i prawdziwym maluchem na rękach z czerwoną kokardką:) Jak nie trudno się domyślić długo przepraszać nie musiałem. Przebaczenie dostałem z automatu i szybko zszedłem na drugi plan, plasując się wiadomo za kim.
Prezent okazał się wyjątkowy nie tylko dla ukochanej ale również ja dziś nie wyobrażam sobie życia bez naszego malucha 🙂
pozdrawiam,
Mariusz
Nominacje do dandy-nagradzanych-historii pozwolę sobie podzielić na trzy kategorie: największe zaskoczenie, największe rozgoryczenie i największy ból głowy dla rodziców.
Zaczynamy od bólu głowy. Wigilia tuż przed przełomem wieków, dookoła galopująca technologia, prawo Moore’a cały czas działa a mnie, krnąbrnego mieszczucha rodzice wychowują na technologicznego ascetę. Mniej więcej taki obrazek w głowie musiał mieć mój brat (cioteczny, kuzyn jak kto woli), decydując się na prezent dla mnie. W rzeczoną wigilię zjawił się z wizytą, no i prezentem oczywiście. Otwieram – konsola. Często z nim grałem, sam był posiadaczem i nie powiem, ciągnęło wilka do lasu. To był „tylko” kultowy już w tamtych czasach pegasus, a raczej jedna z jego wersji 😉 dostępna wszędzie, ale ilość rozrywki i serwisowej praktyki którą z niego wyciągnąłem pozostaje do dzisiaj niemierzalna. Tak samo jak ból głowy rodziców i szerokość szelmowskiego uśmiechu brata.
A teraz nominacja w dwóch kategoriach: największe rozgoryczenie i największe zaskoczenie. Jednocześnie.
Aktorzy: ja. Reżyseria: mama.
Tradycyjna wigilia kilka lat temu, nie będę się rozpisywał na temat tła. Przejdźmy do prezentów. Dostaję ozdobną torebkę z karteczką z moim imieniem, szybki nur do środka, chwytam za pierwszy fant iiiiii… kosmetyczka. Podróżna. Cholera, fajnie, przyda się. Praktycznie przyda się, a nie „przydasię”. Ale zaraz zaraz… przyglądam się dokładnie. Przecież taką już mam… Jezu, nawet pamiętam w jaki sposób stałem się jej posiadaczem. To była wigilia rok wcześniej. To był prezent. Od mamy…
Na szczęście szczęka nie opadła mi konkretnie, rodzicielka uratowała sprawę flakonem Lacoste Sport obok w torbie. Kiedyś nosiłem się na sportowo, strzał w 10.
Akcja miała miejsce dwa lata temu, kiedy to mijały dopiero dwa wspólne miesiące z nową wybranką. Nie wiedzieliśmy absolutnie co sobie kupić. Nie znaliśmy gustów, preferencji ani, jak to zostało trafnie określone, stanu posiadania drugiej osoby. Pewnego razu po wypadzie na wspólny shopping, wpadliśmy do perfumerii. Był to 22 grudzień ! Na dziale męskim sprawdzałem kilka zapachów i sięgnałem po jeden z moich ulubionych – „One milion” od Paco Rabanne. Damie mojego serca spodobał się wyjątkowo, ale nie tylko jako męski, lecz stwierdziła, że chętnie widziałaby go w swojej toaletce. Następnego dnia bez zastanowienia pognałem do perfumerii i prezent był gotowy. Ale ulga! Kiedy spotkaliśmy się 25 grudnia, aby złożyć sobie życzenia i obdarować się prezentami oboje doznaliśmy szoku, bowiem okazało się, że oba prezenty to perfumy. Mało tego – identyczne ! Tak, wpadliśmy na ten sam pomysł, a jak sie później okazało, zakup był w tym samym miejscu i w tym samym dniu 🙂 Początkowo uznaliśmy to za wpadkę, ale teraz to chyba jednak najlepiej trafione prezenty 🙂 P.S. nie, nie przeszkadza nam, że czasem pachniemy tak samo 🙂
jejciu, prezenty dla mojego chłopaka to zawsze temat, który mnie strasznie stresuje :/
W tym roku dogadałam się z rodzicami Marcina i kupujemy mu nowe narty z rossignola. Miałam problem z wyborem sklepu, bo jestem w tym kompletnie zielona. W końcu trafiłam przytpadkiem do http://adventuresports.pl/ i sprzęt już kupiony czeka na zapakowanie. Teraz chyba potrzebuję kilometra papieru na opakowanie 😀
Dziękuję bardzo za nagrodę, wzruszyłem się 😉