Zewsząd słyszy się, że jeśli krytykować, to tylko konstruktywnie. A mnie, ilekroć to określenie wybrzmi w mojej głowie, trafia przysłowiowy szlag. Bo niezwykła kariera konstruktywnej krytyki jest dobitnym dowodem na to, że na co dzień zbyt mało refleksji poświęcamy naszemu językowi. W efekcie czego używamy słów, których znaczenia nie rozumiemy.
Konstruktywna krytyka nie istnieje – film
Skoro mamy problem semantyczny, to nie ma innej rady jak tylko sięgnąć do encyklopedii i słowników. W których znaleźć możemy takie oto definicje:
- Krytyka (od łacińskiego criticus – osądzający) – analiza i ocena dobrych jak i złych aspektów danego zjawiska z punktu widzenia określonego systemu wartości;
- Krytyczny – oparty na rzeczowej analizie i ocenie
W świetle powyższych jak na dłoni widać, że podejście krytyczne z góry (bądź a priori jakby to określił Immanuel Kant) zakłada rzetelność w kwestii odnotowania dobrych jak i złych stron danego zagadnienia. To dlatego właśnie wspomniany chwilę wcześniej filozof nie nazwał swojego dzieła „Konstruktywną Krytyką Czystego Rozumu”, jak również nie mówimy o konstruktywnych krytykach teatralnych, literackich czy filmowych.
Co więc daje nam dodanie do naszej krytyki określenia „konstruktywna”? Pleonazm, czyli błąd językowy polegający na tym, że drugi wyraz zawiera te same treści, które występują w pierwszym. Z tego powodu nasza bohaterka nie różni się niczym od takich wyrażeń jak akwen wodny, fakt autentyczny czy cofać się do tyłu.
Jak zatem udało się temu terminowi zrobić aż taką karierę? W mowie potocznej wyrazy „krytyka” i „krytyczny” kojarzą się wybitnie negatywnie i są stosowane w przypadku nieprzychylnych opinii. Jak to zwykle bywa wszystkiemu winien system komunikacyjny, w którym przyszło nam żyć.
Codziennie wchodzimy w społeczne interakcje, w ramach których dochodzi do wymiany myśli, poglądów i przekonań. Każdy z nas, przystępując do tej gry, ma o sobie konkretne wyobrażenie. Idealnie jest, kiedy to wyobrażenie znajduje społeczne potwierdzenie, bo to sprawia, że czujemy się ze sobą dobrze. Problem jednak pojawia się w sytuacji, kiedy ktoś to nasze mniemanie o sobie podważy – wtedy reagujemy emocjonalnie, traktując nasze przekonania bardzo osobiście. Towarzyszy temu wzburzenie, które nierzadko nie pozwala podejść do sprawy w pełni racjonalnie. W konsekwencji atak na nasze poglądy jest traktowany jako atak na nas samych, naszą osobowość i wizerunkową spójność. W przypadku ataku natura zaprogramowała nam dwie opcje – ucieczkę, gdy przeciwnik jest zdecydowanie zbyt silny, albo walkę, kiedy szanse na wygraną są spore.
Kwestie komunikacyjne jednak zdają się działać nieco poza naturalnymi ramami. Nie lubimy być oceniani, bo wynik tej oceny może być negatywny, stąd też i negatywny wydźwięk krytyki jako takiej. Dodanie określenia „konstruktywna” miało zatem w mojej ocenie za zadanie oddzielić ziarno wartościowej (czytaj: niezaburzającej pożądanego obrazu siebie) opinii od nieuzasadnionych plew. Zamiar może i był dobry, ale wynik nie satysfakcjonuje, bo takie postawienie sprawy ma jedną poważną konsekwencję – daje odbiorcy krytyki moc decydowania, co konstruktywną krytyką jest, a co już nie. W skrajnych przypadkach dochodzi do tego, że jako niewłaściwe i niekonstruktywne traktuje się wszelkie przejawy racjonalnego, czyli uwzględniającego także złe strony, podejścia. A to nie jest dobra sprawa.
Na drugim biegunie mamy osoby, które twierdzą, że konstruktywność danej opinii nie jest jej cechą obiektywną, ale zależy w pełni od odbiorcy i tego, co on z nią zrobi. Taka skrajnie konstruktywistyczna postawa jakoś mnie nie przekonuje, bo słowa i zdania maja jednak spory ładunek znaczeniowy. W ciągu tych ponad pięciu lat nasłuchałem się na swój temat różnych rzeczy. I choćbym spróbował stanąć na uszach, a sami przyznacie, że jest w moim przypadku na czym, to niczego konstruktywnego z komunikatów typu: „Ty uszata gnido” czy „Bredzisz kretynie” nie dam rady wyciągnąć. To po prostu przykład zwykłego hejtu, który koło krytyki nawet nie stał. Bo jest nakierowany na sprawienie dyskomfortu, a nie poprawę jakości czyjejś pracy.
Chciałbym jeszcze raz zachęcić Was do zastanowienia się nad tym, czy rzeczywiście krytyce jest potrzebny jakikolwiek przedrostek. Na koniec zaś, odwołując się do filozofa z Królewca po raz trzeci, pozostaje mi zainspirować się jego słowami i zaapelować:
Krytykujmy tak, jakbyśmy sami chcieli być krytykowani.
Pozdrawiam serdecznie,
Dawid / Dandy
Podoba Ci się ten wpis? Nie krępuj się udostępnić go np. na Facebooku! Polecam także inne materiały z zakresu naukowego podejścia do codzienności, które mogą Cię zainteresować:
Czy warto być skromnym?
Dlaczego bogaci ubierają się biednie?
Mój Tata jest prawnikiem – o studiowaniu i rzuceniu prawa
*** Personal Shopping z Dandysem na rzecz WOŚP! ***
26 finał WOŚP już za nami, ale nadal macie szansę wesprzeć działania Orkiestry, gdyż tak jak w roku ubiegłym postanowiłem dorzucić dandysią cegiełkę do tego wielkiego dzieła. W efekcie na licytację trafiły zakupy z moim doradztwem, w trakcie których zwycięzca licytacji:
- Przekona się, że zakupy nie muszą być katorgą, za to mogą być szybkie, konkretne i efektywne
- Pozna zalety swojej sylwetki i sposoby ich podkreślania
- Nauczy się rozmawiać ze sprzedawcami tak, by ci, zamiast wciskać niepotrzebne rzeczy, zaczęli proponować te właściwe
- Zostanie wyposażony w kompleksową wiedzę z zakresu kreowania swojego wizerunku
Wartość tej usługi to prawie tysiąc złotych, licytację rozpoczynamy z poziomu 1/10 tej kwoty. Więcej szczegółów na stronie aukcji:
Zachęcam także do przejrzenia zakładki Allegro Charytatywni, w której znajdziecie wiele ciekawych aukcji, które także wspierają misję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W tym roku wylicytować można m.in. gitarę Slasha, współprowadzenie poranka w Radio ESKA, czy medal z nowojorskiego maratonu ukończonego przez Krzysztof Gonciarz. Krótko mówiąc – jest co licytować
Panie Dawidzie,
bardzo rzadko komentuję wpisy na blogach, ale tutaj muszę zabrać głos. Nie jestem może wybitnym znawcą krytyk wszelkiego rodzaju, ale konstruktywna krytyka, w mniemaniu moim i moich znajomych, to nie krytyka która ma za zadanie być pozytywną (albo dorzucać pozytywne elementy) a taka która zamiast tylko udowadniać głównie wady (najczęściej w dzisiejszych czasach tak się kojarzy) dorzuca możliwe rozwiązania – stąd konstruktywna.
Przykład 1, krytyka: „Twoje wczorajsze wystąpienie było dobrze uporządkowane, aczkolwiek brakowało mu polotu”.
Przykład 2, krytyka wyłącznie negatywna: „Twoje wczorajsze wystąpienie było bez polotu”.
Przykład 3, konstruktywna krytyka: „Twoje wczorajsze wystąpienie było bez polotu, jeśli chciałbyś dodać mu skrzydeł powinieneś nawiązać lepszy kontakt z publicznością, np. … „.
Mam nadzieję, że przykłady są jasne.
Z poważaniem
Wojtek
Z uwagi na powyższe pozwolę sobie złośliwie zauważyć, że to być może właśnie autorowi wpisu zabrało refleksji językowej. Nie wypada mieszać w to też Kanta. Myślę, że mógłby być niezadowolony.
Odnoszę wrażenie, że w dzisiejszym świecie występuje pewien paradoks. Uwielbiamy dzielić się wszystkim, jesteśmy obecni w internecie, wystawiamy nasze życie, opinie, twórczość na widok publiczny. Mimo to, w społeczeństwie panuje jakiś nieokreślony, bardzo silny lęk przed oceną (zwłaszcza negatywną), która jest przecież nieodzownym elementem publikacji czegokolwiek. Myślę, że należy uczyć nie tylko tego, jak krytykować, ale przede wszystkim jak przyjmować krytykę. Jeśli wygłoszony (czy też napisany) negatywny komentarz odnosi się do tego, co opublikowaliśmy – do wystąpienia, jakości tego co pokazujemy, poglądów, które zaprezentowaliśmy – i nie wykracza poza ogólnie przyjęte zasady savoir-vivre’u (które przecież bywają mniej lub bardziej sztywne, zależnie od środowiska), to nie widzę powodu, by taką opinię z góry odrzucać i traktować jak hejt, do czego niestety ma tendencję bardzo wiele osób. Często ostra, negatywna, ale rzetelna opinia może zupełnie zmienić czyjeś zdanie lub podejście do danego tematu.
Pozdrawiam!
Ja jestem prostym człowiekiem i ufam słownikowi PWN, który dostrzega w słowie „krytyka” oba znaczenia, czyli negatywną ocenę i rzeczową analizę. Nic dziwnego, że ludzie dodają sobie epitet (nie przedrostek), żeby mówić precyzyjnie, bo przecież na ogół do tego właśnie dążymy w języku. Tym bardziej chyba nie trzeba posługiwać się anglicyzmem, który jest bardzo nadużywany i tylko zubaża naszą mowę. Kiedyś mówiono o obrażaniu, agresji, wylewaniu pomyj, spotwarzaniu, ubliżaniu, szkalowaniu, opluwaniu – i wiadomo było, o co chodzi.
Pozdrawiam z krytycznym nastawieniem. 🙂