Moja historia związana z kapeluszami to materiał na ksiażkę – obfituje w żarliwe uczucie, rozstania, powroty i nagłe zwroty akcji 😉
Na początku był Justin Timberlake i jego rewolucyjne podejście, które nastawiło modę codzienną początku nowego millenium na tory “sportowej elegancji”, która z klasycznym rozumieniem tego pojęcia (czyli nieformalnych acz eleganckich ubiorów, które brytyjska arystokracja nosiła podczas uczestnictwa w sportowych zmaganiach bądź wypadów poza miasto) nie miała za wiele wspólnego. Jednym z najważniejszych elementów wspomnianego stylu, oprócz wszechobecnej kamizelki, zakładanej do koszuli jak i t-shirta i sportowego obuwia, był zawadiacko przekrzywiony kapelusz, najczęściej trilby, charakteryzujący się wąskim rondem, wysoką główką i kontrastową taśmą. Tak jak okres nastoletni jest często czasem buntu, kontestacji zasad, na straży egzekucji których stoją dorośli, tak dla mnie na polu ubioru był to czas narzucania sobie eleganckiej konwencji. Garnitur, poliestrowy bo poliestrowy, ale jednak, był dla mnie ulubionym ubiorem, jednakże nazbyt formalnym do noszenia na co dzień w szkolnych murach. Propozycja byłego członka ‘NSync byłe niezwykle kusząca i nic w tym dziwnego, że ten styl stał się w moim przypadku codziennym. Miał jedną poważną zaletę – pozwalał jednoznacznie wyindywidualizować się z rozentuzjazmowanego uczniowskiego tłumu 🙂
Kamieniem węgielnym, kładącym podwalinę pod moją interpretację sportowej elegancji w wydaniu popowym, był zakup pierwszego kapelusza. Jako że najmodniejszym połączeniem kolorystycznym był ostry kontrast czerni i bieli, nie miałem innego wyboru jak tylko zdecydować się model w najbardziej formalnym kolorze. Kupno kapelusza w stylu amerykańskim nie było łatwe, tym bardziej, że oferta sklepowa była dostosowana do potrzeb średniego miasta. Ostatecznie obniżyłem średnią wieku klientów jedynego sklepu z nakryciami głowy i nabyłem czarny trilby; nie był idealny, nie miał taśmy, wykonany był z matowej wełny w grubej gramaturze, która nieco utrudniała noszenie go w obranej konwencji. Ale w końcu był. I to było najważniejsze.
Potem dość długo walczyłem ze sprzeciwem babci, która niby wałkiem tłukła mi do głowy, że kapelusze są dla starszych ludzi i nie powinienem się postarzać, bo stary jeszcze będę, a młodszy już nie. Ale cóż było zrobić, kiedy komponował się on nie tylko z kamizelkami i uniwersalnymi białymi adidasami, ale także z czarnym płaszczem, na który wydałem zawrotną jak na możliwości licealnego budżetu kwotę 700 zł (historię tego nabytku możecie poznać w TYM wpisie)? Pozostawało tylko nosić go z dumą z nadzieją, że kiedyś dane mi będzie sprawić sobie taki z prawdziwego zdarzenia. Jak się miało okazać, nie musiałem długo czekać, gdyż wyjazdy do wrocławskich bibliotek, odbywane w ramach przygotowań do przedmiotowych olimpiad, pozwoliły mi na dobre zakumplowac się z sieciówkami, wśród których prym w zakresie nakryć głowy wiódł New Yorker.
Korzystając z wyprzedaży, kupowałem model za modelem do tego stopnia, że w pewnym momencie dysponowałem kapeluszem na każdą porę roku. I kiedy wszystko szło tak dobrze, nastąpiło trzęsienie ziemi – pewnego dnia zorientowałem się, że krój charakteryzujący się wysoka główką i wąskim rondem zupełnie mi nie pasuje, gdyż pociągła twarz nie potrzebuje nadmiernego wydłużania jej, a odstające uszy proszą o rondo, które odpowiednio je zakryje. Z czasem jednak prosiły coraz ciszej, aż w końcu przestały. Moja kapeluszowa przygoda zdawała się być zakończoną.
Do momentu, kiedy nie natrafiłem w TkMaxxie na widoczny na zdjęciach model, który zdawał się posiadać wszelkie potrzebne i wzpomniane w poprzednim akapicie cechy. Ze względu na bardzo atrakcyjną cenę postanowiłem dać mu szansę z myślą, że chętnie pomożecie mi podjąć ostateczną decyzję. To jak, powinien zostać, czy lepiej jest pozwolić mu znaleźć własciciela, któremu będzie bardziej pasował? 🙂
Foto – Adam Ptak
Płaszcz – Gibson (tu podobny: Suitsupply)
Kapelusz – Wigens (tu podobny: Polkap)
Szal – bez metki (tu podobny: Suitsupply)
Zegarek – Daniel Wellington
Aktówka – Sartolane
Kardigan – Cedarwood State (tu podobne: Burton, Pier One)
Spodnie – Topman (tu podobne: Bertoni, Only&Sons)
Skarpety – Calzedonia (tu podobne: Na Stopy)
Buty – Massimo Dutti (tu podobne: GANT, Sebago, Hackett)
Zestaw świetny, tylko gdybyś nie miał za dużego płaszcza. Mocno to widać ;/
Dzięki! Płaszcz jest nieco za szeroki w ramionach, ale reszta wymiarów jest dobra. Jedynym mankamentem jest brak guzika wewnątrz, który pozwalałby trzymać wewnętrzną połę w ryzach. A tak pozostaje mi nosić go nieco nonszalancko 🙂
Ale płaszcz mimo wszystko piękny!
Sprezzatura! Jak Lino Ieluzzi nie zapinasz wewnętrznego guzika. 🙂
A kapelusz zostaw. Masz chodzić z gołą głową w zimie, bo zwykła czapka wełniana nie pasuje do niego?
Zdecydowanie powinien zostać. Lekko zawadiacki, pasuje do stylu Dandy’ego i wypełnia tak proszącą o to lukę w zakresie nakrycia głowy. Kapelusz nie jest na wszystkie okazje i pogody ale jest zadecydowanie najbardziej eleganckim i męskim z nakryć głowy. Gdzieś usłyszałem kiedyś zdanie, że chłopcy chodzą w czapkach, a mężczyźni w kapeluszach i jest w nim wiele prawdy. Do kapelusza trzeba po prostu dojrzeć ale gdy się to zrobi, to potrafi być on zwieńczeniem stroju każdego eleganckiego mężczyzny.
Na jakie okazje i pogody nie jest dobry kapelusz? Bo ja intensywnie użytkuję kapelusze od ok. dwóch lat i nie udało mi się znaleźć takich okoliczności
Nie zawsze w pomieszczeniu jest gdzie zostawić kapelusz. Po drugie nie do każdego odzienia kapelusz pasuje.
Ahahahaha, jakie boskie zdjęcie! Everybody wants kung-fu fighting!! 😀
Dawid,
Kapelusz powinien zdecydowanie zostać – jak zauważył Anonim jest lekko zawadiacki ale z klasą i szykiem.
Poza tym zestaw też niczego sobie, ale płaszcz (choć sam w sobie zacny) niestety odstaje – szerokie ramiona aż biją w oczy (zauważyłem to już na niewielkim w końcu ekranie telefonu), a szkoda. Sam chętnie bym takowy przytulił 😉