Często zdarza mi się słyszeć wypowiadane z najwyższą powagą i żarliwością godną większej sprawy zdanie, że nie “nie powinno się kupować butów z sieciówek”. Czy aby na pewno?
Bogata obecnie sklepowa oferta sprawia, że znalezienie interesującego nas ubraniowego rozwiązania rzadko kiedy jest zadaniem karkołomnym (jedyną tak naprawdę realną przeszkodą może stać się nie dość zasobny portfel). Warto jednak pamiętać, że jeszcze kilka dekad temu obstalowywanie garniturów u krawca, a butów u szewca nie tylko nie było fanaberią entuzjastów elegancji, ale czasami stawało się jedyną możliwością sprawienia sobie podstawowych elementów garderoby. Swoista zmiana paradygmatu kupowania, zarówno odzieży jak i obuwia, dokonała się wskutek upowszechnienia się masowej produkcji, kiedy to precyzję i doświadczenie rzemieślnika zastąpiła mechaniczna standaryzacja samego procesu (perspektywa czasowa jest różna w zależności od kraju, w Polsce ten przełom datuje się na rok 1989). Wspomniana zmiana wpisuje się w, jak określa to George Ritzer, proces makdonaldyzacji, który minimalizując wszelkiego rodzaju różnice, dąży do uczynienia produktów, usług, czy relacji jak najbardziej powtarzalnymi i przewidywalnymi. Sklepy typu sieciowego są perfekcyjną reprezentacją i praktyczną realizacją tego podejścia.
Jak to się jednak sało że to właśnie buty z sieciówek zbierają “pijarowoczarne” cięgi, podczas gdy masowo produkowane ubrania nie tylko są przez przeciwników butów z sieciówek kupowane, ale i często noszone z dumą? Bernhard Roetzel, autor książki “Gentleman – moda ponadczasowa.” pisze, że: “Jeżeli, na przykład, praktykant lub student dysponuje 600 dolarami rocznie na zakupy odzieżowe, powinien połowę tego przeznaczyć na buty. Zrobi jeszcze lepiej, jeżeli całość wyda na obuwie: powinien dysponować dwiema parami, ponieważ każda z nich potrzebuje przynajmniej jednego dnia odpoczynku po każdym dniu noszenia.”. Nie jestem na tyle odważny, by kategorycznie nie zgodzić się z powyższym stwierdzeniem. Jednakże nie byłbym sobą, gdybym zrezygnował z możliwości wejścia w polemikę. Diabeł bowiem jak zwykle tkwi w szczegółach, a łatwe, kategoryczne odpowiedzi nie sa tymi własciwymi.
Wpis: Brogsy – najbardziej uniwersalne buty świata
Istnieje jedno niezmienne prawo marketingu, które mówi, że wysoka jakość = wysoka cena. Uznawane za topowe, buty szyte metodą ramową (tzw. goodyear welted, zapewniającą m.in. większy komfort użytkowania i możliwość wymiany zużytej skórzanej podeszwy na nową) ze względu na swoją wysoką cenę najczęściej traktowane są jak inwestycja (czasami tak długoterminowa, że dziedziczona z pokolenia na pokolenie). Mając w pamięci słowa Roetzla, mozna odnieść wrażenie, że buty kosztujące ułamek ceny “jedynych prawdziwych” egzemplarzy nie mogą być za wiele warte. Prawdopodobnie to właśnie perspektywa wydawania pieniędzy, niedużych, ale jednak, na obuwniczy surogat tak mocno oddziaływuje na masową wyobraźnię i sprawia, że to przekonanie jest tak silnie zakorzenione. Jak prawie zawsze jednak w tym przypadku często zapomina się o jednym dość istotnym szczególe. Mało kto nie zgodzi się z twierdzeniem, że mądre inwestowanie wymaga odpowiedniej wiedzy i doświadczenia. To, co wydaje się racjonalne na gruncie ekonomii, na polu konsumenckich zachowań traci ten walor. A wtedy wkracza Barthesowski mit, który przestawiając szereg kultury i natury, kreuje obraz niewymagający dalszych wyjaśnień.
Zmierzam do tego, że traktowanie butów z sieciówek jako najgroszego zła jest w istocie ogromnym mijaniem się z prawdą. Sam byłem kiedyś męskomodowym neofitą i wiem, jak dramatyczne w finansowych i estetycznych skutkach mogą być pierwsze zakupowe decyzje. Przystępność cenowa obuwia sieciówkowego pozwala na wypróbowanie nowicjuszowi takich rozwiązań, na które na pewno by się nie zdecydował, gdyby nadszarpywałyby one jego budżet. W przypadku stosunkowo niskiego kosztu wejścia nawet te mniej udane decyzje nie bolą aż tak bardzo.
Wspomnianą już wcześniej zasada ekwiwalencji ceny do jakości, nieco paradoksalnie, nie musi świadczyć na niekorzyść butów z sieciówki. Panowie bardzo często mają tendencję do ponadprzeciętnie intensywnej eksploatacji swoich ulubionych ubrań, efektem czego część z nich nie daje rady i ląduje z powrotem w sklepie celem reklamacji. Skoro oszczędzamy na danej rzeczy, to logiczną konsekwencją tego powinno być także oszczędzanie jej samej. Buty zakupione w sklepach sieciowych potrafią służyc całkiem nieźle i długo, o ile otrzymają wsparcie w postaci innych butów, które w codziennej rotacji pozwolą rozłożyć cieżar eksploatacji na większą ilość par. Zaoszczędzone pieniądze warto także choć w części poświęcić na wszystkie te rzeczy, które pozwolą nam utrzymać buty w odpowiednim stanie: zestaw minimum stanowić będą prawidła, pasty dobrane pod kolor butów i bezbarwny spray do zamszu i nubuku.
Na butach z sieciówki da się nawet uzyskać przyzwoite lustro
Wpis: “Lustereczko powiedz przecie…”
Na polskim gruncie istnieje w tym temacie jeszcze jeden problem, można by rzecz ontologicznej natury. Podczas gdy mianem sieciówki określa się sklepy takie jak Zara, H&M, Mango czy Massimo Dutti, marki typowo obuwnicze jak Kazar, Gino Rossi czy Venezia rzadko kiedy otrzymują wspomnianą łatkę. Czy fakt, że główną osią swojej działalności uczyniły one obuwie sprawia, że ich produkcja pozbawiona jest charakteru masowego i różni się w czymkolwiek od tej realizowanej przez szerokoasortymentowe sieciówki? W żadnym razie. Gdyby zradykalizować jeszcze antysieciówkową postawę, to moglibyśmy dojśc do wniosku, że jedyną formą definitywnego ominięcia obuwia z sieciówek byłby powrót do korzeni – czyli obstalowywanie ich u szewca. Ale, tak jak pisałem na początku, to wymaga ponadprzeciętnej zasobności portfela, jak również odpowiedniej ilości technicznej wiedzy. W której zdobyciu pomóc mogą tańsze sieciówkowe egzemlarze 🙂
Kończąc nadmienię, że wszystkie prezentowane na zdjęciach buty pochodzą z sieciówek. Dzięki odrobinie troski, okazywanej im od czasu do czasu, nadal służą dzielnie, efektem czego, od około trzech lat nie pozbyłem się ani jednej pary z powodu jej nadmiernego zużycia. Jeśli jesteście ciekawi, czy da się także wskrzesić buty z pozoru nie do odratowania, to serdecznie odsyłam Was do wpisu o ekstremalnej renowacji zamszu.
Jeśli macie propozycje, z jakimi mitami mógłbym się rozprawić w kolejnych wpisach, to podzielcie się nimi w komentarzu 🙂
Pozdrawiam serdecznie,
Dawid
pracujesz w massimo dutti – polecasz buty od nich? jeżeli tak to które z aktualnie dostępnych?
To i ja pozwolę sobie zapytać – chcę dorwać koniakowe albo jasnobrązowe brogsy (oxford full brogue). Co najmniej przyzwoite, ale w jak najniższej cenie. Secondhandy to wiadomo – można coś trafić, a można szukać i nie znaleźć. Warto zainwestować w Gordon&Bros (GYW, skórzana podeszwa) za 490 złociszy? Czy nie warto i lepiej wybrać coś tańszego? Ciężko znaleźć ładne brogsy w wersji oxford :<
Warto. Warto też poczekać na przeceny na Zalando, kiedy to można kupić te buty za ok. 300 zł.
Na Zalando znalazłem same derby a wybitnie zależy mi na oxfordach :/
Od siebie dodam, że np. takie czarne oxfordy, które każdy facet powinien mieć w szafie wcale nie muszą być dobrej jakości jeżeli zakładać je będziemy raptem kilka razy w roku. Szkoda pieniędzy.
Zgodzę się, że na buty które nosimy kilka razy w roku też nie lubię wydawać zbyt wielkich sum. Wspominałem o tym u siebie na stronie. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze możemy przeznaczyć na buty które będziemy użytkować częściej, np. brązowe Brogsy.
Drodzy Panowie, przykro mi ale nie zgodzę się z Wami jeżeli chodzi o inwestowanie w buty.
Podpisuję się pod teorią, iż słaby garnitur (słabo skrojony, ze słabych tkanin – ale nie popadajmy w skrajności) zostanie obroniony kiedy na nogach zawitają porządne buty (nie muszą to być od razu C&J).
Znam to z doświadczenia własnego, bo tak zacząłem (przypadkowo) przygodę z klasyczną, męską elegancją, zainwestowałem w drogi buty.
Obecnie w ramach mojej pracy spotkam się z różnymi dyrektorami i prezesami, którzy mają niezłe garnitury (myślę tutaj o tkaninach), zdarzają się nawet odpowiednio dobrane rozmiary ale z butami jest
GIGANTYCZNY problem.
Jeszcze dwa słowa o moich pierwszych drogich butach. Kupując je nie byłem świadom cóż to za zacna marka. Buty katowałem przez 2 lata prawie dzień w dzień. Używam ich do dzisiaj, są moją jedną z ulubionych par butów. Kiedy opowiadam historię i przez co przeszły (jaką wykonywałem wówczas prac) to większość ludzi nie może dać wiary, iż buty mogą tak wyglądać.
Testowałem różne sieciówki od Kazara, poprzez GR a skończywszy na Ecco (chłam większy niż Kazar – też byłem zdziwiony).
Podsumowując, uważam iż inwestowanie w dobre buty bardzo się opłaca i to się zwraca. Wyglądają b. dobrze, są trwałe i bardzo wygodne. Swoją “kolekcję” budowałem (7 lat !!!) i robię to nadal.
Obecnie mam ich “aż” 7 par.
Buty z górnej półki to znakomita inwestycja, pod warunkiem, że ma się fundusze na więcej niż jedną parę. Zdecydowanie lepiej (moim zdaniem) posiadając np. 1200zł kupić 4 pary butów za 300zł niż jedną za 1200. Zwłaszcza, że dobrze szukając okazji wyprzedażowych za wspomniane 300zł da się kupić rzetelnie wykonane egzemplarze, które w trakcie rotacyjnego noszenia przetrwają naprawdę długo. Sam posiadam granatowe, zamszowe chukka Sir Oliver kupione podczas wyprzedaży za 79zł (!) – są świetne i bez żadnych udziwnień stylistycznych. Są też najbardziej komfortowymi butami jakie posiadam. Po ostatniej renowacji zamszu i wymianie sznurówek kilka dawno niespotykanych osób zwróciło uwagę jakie to mam fajne “nowe buty”. Konkludując – cena nie jest najważniejsza i “odkładanie” na topową parę ma sens wtedy, gdy już posiada się stosowną kolekcję udanych modeli z sieciówek.
nie wydaje mi się, zeby buty z sieciówek były złym rozwiązaniem – czasami widać po badaniach ze te tańsze wersje spokojnie dorównują tym kupowanym za cenę trzy razy wyższą! poza tym każde buty trzeba szanowac i o nie dbac- niestety ale to właśnie niewłaściwe ich użytkowanie sprawia, że szybko się niszczą
Jeżeli masz takie porównania i doświadczenia to chętnie się z nimi zapoznam.
Nie spotkałem się jeszcze z butami za 500 PLN tak dobrze wykonanymi i z tak dobrych skór
jak te za 1500 PLN.
Myślę o regularnych cenach, a nie promocjach i strzałach jakie się zdarzają np. TkMax.
Przy okazji szanujące się marki obuwnicze nie organizują przecen i promocji na swoje buty. Ciekaw, prawda?