W neofickim uniesieniu zazwyczaj nie myśli się trzeźwo, przez co czasami przychodzi za nie słono zapłacić. Ten poradnik ma za zadanie pomóc uniknąć przynajmniej części niepotrzebnych kosztów 🙂
Dobrze pamiętam ten moment, a było to tuż po maturze, kiedy naprawdę zafascynowałem się tematem męskiej mody. Jak już kiedyś pisałem pierwsze nieśmiałe próby mierzenia się z modą w wydaniu męskim pojawiały się dużo wcześniej, ale to dopiero atmosfera nieco rytualnego przejścia z okresu nastoletniego w dorosłość, okazała się dostatecznym katalizatorem, by zająć się tą dziedziną na poważnie. Ci z was, drodzy Czytelnicy, którzy są ze mną od tych już niemalże trzech lat wiedzą, że na początku zdarzało mi się miewać pomysły, które, na pierwszy rzut oka, nie powinny ujrzeć światła dziennego. Najefektywniej jest uczyć się na własnych błędach, ale czy zabronione jest korzystanie z czyjegoś doświadczenia, by uniknąć podobnych potknięć? Już starożytni, uznając historię za nauczycielkę życia, mawiali, że nawet młodzieniec, jeśli tylko wyciągnie z historii odpowiednie wnioski, jest w stanie swą mądrością przewyższyć starca. Dziś pragnę podzielić się z Wami przemyśleniami na temat błędów, jakie najczęściej zdarza się popełniać osobom rozpoczynającym swoja drogę z ubiorem mieszczącym się w klasycznych granicach. Nie będzie tutaj pouczania w stylu ex cathedra, bo bazuję na wszyskich tych błędach, które przerobiłem na własnej skórze 🙂
1. Przesadne dopasowanie
Od kilku dobrych lat większość sklepowej konfekcji opatrzona jest metką z oznaczeniem slim fit i nie zanosi się, by jej pozycja miała zostać zagrożona. Dobre dopasowanie jest dobre (pleonazm zamierzony 😉 ), bo, gdy umiejętnie je zastosować, pozwala nam ono podkreślić atuty naszej sylwetki i jednocześnie zniwelować ewentualne mankamenty. Problem pojawia się jednak wtedy, kiedy, pod wpływem pewnych czynników, jak np.: nagła iluminacja, odkrycie blogów o modzie, przemożny wpływ partnerki, etc., decydujemy się przeformułować pojęcie zadowalającego nas dopasowania naszych ubrań. “Neofickie uniesienie”, wraz z wynikająca zeń radykalną postawą, nie pojawiło się w leadzie przypadkiem, gdyż często nakazuje ono zmianę o 180 stopni, przez co np. obszerne, łopoczące na wietrze spodnie zastępowane są opinającymi łydki jeansami, a dresowe bluzy – koszulami niepozostawiającymi nawet milimetra luzu w żadnym z wymiarów. Nie piszę tego jedynie na podstawie przypuszczeń, ale z perspektywy ponad roku pracy w charakterze doradcy klienta w salonie odzieżowym, podczas której niejedna para spodni, zamiast w kasie, lądowała na pulpicie, ze względu na niedostateczne dopasowanie (podczas gdy leżały odpowiednio dla fasonu dopasowanego).
Sam też padłem ofiara błędnego definiowania popularnego slim fitu, czego najlepszy dowód widzicie na powyższej fotografii. Kiedy zaczynałem, sklepowa oferta skierowana do osób nienachalnej postury była nieco skromniejsza od tej obecnej. Podczas jednego z weekendowych, familijnych wypadów do handlowej galerii na stoisku przecenowym w Zarze natrafiłem na widoczną na fotografii marynarkę. Atrakcyjna cena (89zł), niespotykany dotąd poziom dopasowania oraz brak jakiejkolwiek codziennie odpowiedniej marynarki sprawił, że nabyłem ją bez większego namysłu (mimo tego, że wykonana została ze stuprocentowo poliestrowego dresu). Później stała się ona wzorem dopasowania dla wszystkich innych egzemplarzy, które lądowały w krawieckim spa, celem znacznego odchudzenia.
Po pewnym czasie okazało się jednak, że ta marynarka, choć wykonana z całkiem sprężystej i elastycznej tkaniny, poprzez bardzo ciasne dopasowanie (które nota bene zbyt mocno eksponowało nienachalność mojej sylwetki) przy całodziennym noszeniu jest po prostu niewygodna. Tworząca się w miejscu zapięcia “rozgwiazda” jasno wskazuje na to, że marynarka jest w tej okolicy zbyt opięta, tak samo zresztą jak w przypadku rękawów. Niedługo po tym okazało się, że ze względów natury zdrowotnej muszę całkowicie odstawić rzeczy, które do tej pory tak skrupulatnie dopasowywałem do swoich wymiarów (m.in wszytskie piękne i uniwersalne koszule od TMLewin). W mojej garderobie nastał okres dopasowania uwzględniającego także wygodę użytkowania, który nieprzerwanie trwa po dziś dzień 🙂
Dlaczego zatem nie warto zaczynać od ciasnego dopasowania, określanego przez Anglików mianem “dokostnego” (cut to the bone)? Odpowiedź znaleźć możemy w mądrości ludowej górali, którzy mawiają, że “łatwiej kijek pocieniować, niźli pogrubasić”. Szukając satysfakcjonującego nas stopnia dopasowania warto zacząć od rzeczy luźniejszych, by potem stopniowo próbować bardziej dopasowanych opcji. W przypadku, kiedy dopasowanie danej rzeczy okaże się dla nas niedostateczne, zawsze możemy udać się do krawca, by je poprawić. Kiedy zaś zdecydujemy się na natychmiastowe, bardzo mocne przycięcie podobającej nam się rzeczy, po kilku miesiącach może okazać się, że będziemy zmuszeni po prostu się jej pozbyć, bo dopasowanie przestanie spełniać nasze oczekiwania. Czasem warto dać sobie odrobinę więcej luzu 🙂
2. Impulsywne zakupy, skutkujące marnowaniem pieniędzy
Nie zliczę ile razy powtarzałem tę maksymę, ale jak się nie powtarzać, kiedy nie ma innej prawdy – budowanie dobrze skomponowanej garderoby powinno przypominać raczej maraton, a nie sprint. Nowonawrócony elegant może wykazywać cechy charakterystyczne dla dziecka – tak naprawdę nie wie czego chce, ale będzie bardzo niepocieszony, kiedy nie dostanie tego natychmiast. To zniecierpliwienie, w połączeniu z innymi czynnikami, które omówimy sobie w kolejnych punktach, może doprowadzać do dokonywania nieprzemyślanych, i co może nawet ważniejsze, zupełnie niepotrzebnych zakupów.
Podeprę się przykładem, który prawdopodobnie już podawałem przy okazji któregoś wpisu. Na początku drogi miałem, jak mi się wtedy wydawało, dość solidne podstawy w kwestii bazowych elementów garderoby, jedynym niemalże w ogóle niezagospodarowanym rejonem były wierzchnie okrycia. Postanowiłem się nie ograniczać i rozpocząć z wysokiego C, efektem czego wybór padł na płaszcz. Podczas jednego ze wspomnianych już rodzinnych zakupowych wypadów moją uwagę przykuł prosty, czarny model wyeksponowany na witrynie bodajże Zary, ale w tym dniu nie dane mi było choćby go przymierzyć. Zmotywowany perspektywą posiadania płaszcza z prawdziwego zdarzenia, wraz z rodziną wróciłem po niego po dwóch tygodniach. Mierzenie rozpoczęło się od rozmiaru M, rodzicom jednak nie spodobało się jego “przesadne” dopasowanie, efektem czego szybko został on podmieniony na egzemplarz w rozmiarze L, który posiadał jedną, kluczowo ważna cechę, tj zapewniał odpowiednią ilość miejsca dla włożenia pod niego marynarki. Ten dopiero, zyskując aprobatę rodzicieli, powrócił ze mną do domu, wysysając z mojego portfela 800 zł bez jednej złotówki.
Po pewnym czasie okazało się jednak, że płaszcz jest w stanie zmieścić nie tylko jedną marynarkę, ale spokojnie dałby sobie radę co najmniej z pięcioma kolejnymi, założonymi jedna na drugą. Dramatyczne próby ratowania sytuacji poprzez dokupienie doń polaru (sic!), celem wypełnienia nadmiernej przestrzeni spełzły na niczym, gdyż płaszczowi nadal było bliżej do spadochronu, aniżeli do upragnionego podkreślania sylwetki. Gwoździem do jego trumny (tj do odwieszenia go w szafie z nieużywanymi ubraniami) okazało się odkrycie zasad rządzących modą męską w kwestii czerni. Ostatecznie okazało się, że płaszcz idealnie pasuje na mojego Tatę, lecz gdyby tak nie było pewnie do dziś wisiałby smutno w odmętach wspominanej garderoby.
Ostatecznie udało mi się znaleźć inny czarny płaszcz za 70 zł 🙂
Ze względu na zbyt impulsywnie podjętą decyzję przegrałem podwójnie – nie dosć, że porządnie wydrenowałem swój licealny portfel, to jeszcze zostałem z płaszczem, który nie spełniał moich oczekiwań. Dokonanie późniejszego, pogłębionego researchu w połączeniu z odkryciem instytucji wyprzedaży zaowocowało tym, że ten sam płaszcz w odpowiadającym rozmiarze mógłbym kupić za niecałe 300 zł. Kupowanie stosunkowo drogich elementów garderoby powinno być poprzedzone gruntowna analizą, czy dany produkt spełnia nasze oczekiwania i czy będzie dobrze nam służył w połączeniu z tymi, które już w garderobie mamy. Do dziś moja natura dusigrosza każe mi zastanawiać się, ile różnych innych rzeczy byłbym w stanie sobie kupić za te felernie wydane 800 zł 🙂
3. Kupowanie marek, a nie produktów
Jak wspominałem powyżej, kiedy decydowałem się na płaszcz, byłem totalnie zielony w związanych z nim kwestiach technicznych. Gdybym miał możliwość wypróbowania sobie modelu z niższej półki cenowej, a co za tym idzie wyrobienia sobie opinii jak mój idealny płaszcz powinien wyglądać, na pewno dwa razy bym się zastanowił nad jednorazowym wydaniem kilkuset złotych na zupełnie nieuniwersalny model.
W tym wpisie padło już, że budowanie garderoby to inwestycyjny maraton. Bez jednak odpowiedniej wiedzy z zakresu modowego “brokerstwa” możemy narazić się na zupełnie niepotrzebne koszta. Na początek, bardziej niż na markowe metki, lepiej jest zwracać uwagę na tańsze opcje, które pozwolą nam obyć się z nowymi rozwiązaniami, nauczyć się ich, niejako przetestować na własnej skórze. Dodatkowym atutem takiego podejścia jest to, że nawet kiedy przestrzelimy, czy to stylistycznie czy funkcjonalnie, to wydanie ułamka sklepowej ceny markowego produktu nie będzie dla nas bolesne. Nie jest też tak, że klienci nieposiadający zasobnego portfela nie są w stanie znaleźć w niższej półce cenowej rzeczy, których noszenie nie powodowałoby negatywnych wrażeń estetycznych. Prezentowane powyżej brogsy za kostkę są tego dobrym przykładem – są skórzane, mają głęboki, ciemnowiśniowy kolor, brogowanie jest klasyczne, a rant podeszwy zdobi quasi-tyrolski szew, który nadaje im casualowego charakteru. Kupiłem je w Tesco. Za 39 zł 🙂
4. Brak podstaw teoretycznych
Brak wiedzy w czystej postaci, czyli najgorszy zestaw w historii bloga 🙂
Współczesna moda męska pełnymi garściami czerpie z bogatej, co najmniej kulkusetletniej historii, na przestrzeni której kształtowały się znane nam dziś rozwiązania. Wkładając na swoje barki marynarkę warto mieć świadomość, że tak naprawdę ubieramy się w mądrość kilkudziesięciu pokoleń mężczyzn, którzy przyczynili się do współczesnego wyglądu mody męskiej. Jak sprawić, by ów ciężar nas nie przygniótł? Zaopatrzyć się w odpowiednie teoretyczne podstawy.
Jest jeden poważny argument, który pozwala dośc skutecznie walczyć z uznawaniem ubioru jako dziedziny zupełnie niemęskiej, a jest nim techniczny charakter męskiej odmiany mody (Tą tematyką zajmuję się obecnie na wspierającym blog kanale youtube w serii “Zrodzone z pragmatyzmu”, zapraszam do obejrzenia, jeśli jeszcze nie widzieliście ;)). Tutaj nie ma miejsca na przypadkowość, większosć rozwiązań ma swoje funkcjonalne uzasadnienia, występują także zasady, które są pomocne w utrzymaniu wszystkich elementów w ryzach.
Jeszcze kilka lat temu, w erze przedblogowej w polskim internecie nie było tak naprawdę miejsc, które służyłyby pomocą w tych kwestiach. Obecnie, kiedy męska blogosfera modowa z dnia na dzień zwiększa swoje zasięgi i skutecznie popularyzuje odpowiednie wzorce, problem braku źródeł praktycznie nie istnieje. W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć o wydanej przez Michała Kędziorę, znanego szerzej jako Mr.Vintage, książce “Rzeczowo o modzie męskiej“, która stanowi znakomite, kompendium dla osoby chcącej rozpocząć swoją przygodę z modą w wydaniu męskim. Jeśli jesteście ciekawi mojego spojrzenia na techniczne kwestie, zapraszam do kliknięcia kategorii “poradniki”, znajdującej się w chmurze tagów po prawej stronie strony 🙂
Od razu jednak zaznaczę, że przed wejściem w świat poszetek, frakowych klap, brogsów i chinosów warto powaznie się zastanowić. Dlaczego? Bo jeśli juz weń się wejdzie, to nie ma odwrotu. Mówię z doświadczenia 😉
A tutaj przykład jak można się zrehabilitować poprzez wykorzystanie nabytej wiedzy w praktyce 🙂
5. Strach przed eksperymentowaniem/popełnieniem błędu
Kiedy już przyswoimy sobie sobie męskomodową nomenklaturę oraz elementraną wiedzę może przyjść etap, kiedy z neofickim uporem godnym najwyższych spraw będziemy wyczuleni na jakiekolwiek odstępstwa od wspomnianych norm. Kiedy takie podejście połączy się ze strachem przed popełnieniem błędu, to jesteśmy na prostej dordze do zamknięcia się w konwencjonalnych ramach i pozbawienia się tego, co w modzie jest najlepsze – możliwości uczynienia z niej przyjemnej i różnorodnej zabawy.
Na poczatku drogi popełniłem masę stylistyznych błędów i do dziś na myśl o niektórych zestawach jeży mi się włos na głowie. Bez tamtego etapu jednak, bez wszystkich tych złych decyzji i potknięć nie byłoby dziś Dandyego. Kluczem do zapewnia sobie komfortowej sytuacji eksperymentowania jest krytyczne podejście nie do siebie samego, ale stricte do swoich poczynań – najlepiej poprzez zapamiętywanie zarówno tych dobrych zestawów, by móc je nastepnie powielać w zależności od humoru, jak i tych złych, by na kanwie popełnionych w ich przypadku błędów móc tworzyć zestawy jeszcze lepsze. Moda męska to praktyczna sprawa, więc serdecznie polecam spędzenie dłuższej chwili przed lustrem. Modne jest ostatnio traktowanie niemalże wszystkiego jako projektu, a w zarządzaniu projektami wiodącą pozycję zdobywa metoda zwana zwinną, w ramach której następuje nieustanne prototypowanie, celem ostatecznego wyeliminowania niedoskonałości. Idealnie wpisuje się to w preferowaną przeze mnie filozofię, dotyczącą efektywnej nauki swobody w korzystaniu ze pełnego spektrum męskiej mody 🙂
Dziękuję wszystkim tym, którzy dobrnęli do końca. Życzę udanej zabawy i pozdrawiam!
Dawid
Post Scriptum
Ostatni poniedziałek nie należał do najspokojniejszych. Do godziny 15.00 kompulsywnie odświeżałem stronę konkursu Blog Roku w nadziei, że w końcu pojawią się na niej zaplanowane w harmonogramie wyniki. Gdyby nie popołudniowa zmiana, pewnie zajechałbym klawisze ctrl i r. Zmiana się skończyła, wróciłem do mieszkania i co zobaczyłem? Ukoronowanie naszego wspólnego zaangażowania w postaci nominacji do finałowej trójki w kategorii Moda i Uroda! Raz jeszcze dziękuję wam za każdy wysłany sms, za każde usłyszane od was miłe słowo, za wszystkie te inne wyrazy wsparcia, które złożyły się na ten sukces. To zaszczyt mieć tak wspaniałych Czytelników, tworzyć dlań i cieszyć się ich nieustannym wsparciem. W najbliższy wtorek wezmę udział w uroczystej gali, podczas której wszystko się rozstrzygnie. Bądźcie ze mną nadal, a na pewno nam się uda! 🙂
Możesz rozwinąć temat “Brak wiedzy w czystej postaci, czyli najgorszy zestaw w historii bloga”?
Pod zdjęciem znajduje się link do wpisu, myślę, że stanowi on dostateczne wyjaśnienie 🙂
brawo za dystans!
Troszkę rozwlokłeś ten wpis Dandy, aczkolwiek super pomysł – trochę powytykać błędów, ale samemu sobie. Pokora jest najważniejsza 😉
Pozdrawiam i obyś więcej nie nakładał polo na koszulę 😀
Musiałem sobie odbić za prawie tygodniową przerwę w pisaniu. Cieszę się, że wpis się podoba! 🙂
W kwestii polo, obiecuję, że nie będę 😉
Barto trafnie wytyczyłeś błędy. Nasuwa mi się taka myśl, że nie trzeba być specem w kwestii mody i stylu żeby dostrzec kto takowe błędy popełnia, bo jednak prawdziwy styl i kreatywnego człowieka dla się wyczuć z daleka;)
Przeczytałam z ciekawością, jak zawsze. 🙂
Co do “teoretycznych podstaw” – czy mógłbyś może polecić blog/książkę zajmującą się właśnie takimi zasadami – jak łączyć materiały, jak dobierać kroje do sylwetki itd. ale z perspektywy mody damskiej? Blogów “szafiarek” jest pełno, ale jeśli ktoś chciałby nauczyć się czegoś konkretnego – to już gorzej. W tym względzie moda męska wydaje mi się dużo porządniej opisana, ale może się mylę? 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
Na polu mody damskiej pracę u pdostaw wykonuje na Youtubie Radzka, ostatnio wydała także książkę, więc jeśli komuś nie odpowiada forma filmowa, to może sięgnąc po słowo pisane. Moda męska jest sprawą techniczną, łatwiej się ją opisuje, stąd temat mocniej zagospodarowany 🙂
Pozdraiwam 🙂
To chyba faktycznie się zaopatrzę, bo zdecydowanie wolę czytać. 🙂
Dziękuję i pozdrawiam!
Dobrze, że o tym piszesz. To bardzo ważne sprawy. Gratuluję serdecznie tych zmian, no i trzymam kciuki za decyzję jurorów Bloga Roku 2014.
Dziekuję za nieustanne wsparcie Pani Krystyno! 🙂
Bardzo dobry tekst, przyda się wielu początkującym adeptom mody męskiej 😉 Ja na szczęście aktualnie nie popełniam żadnego z powyższych, ale na początku popełniałem większość tych błędów jak nie wszystkie.
Zgadzam się, że ma to jakąś moc przez którą nie można z tym zaprzestać, chce się ciągle dokupować kolejne ciuchy w innych kolorach, wzorach itd i nie prawdą jest, że trzeba mieć gruby portfel żeby świetnie wyglądać. Wystarczy chcieć i poświęcić temu trochę czasu i można dokonać niemożliwego 🙂
PS Znalazłem sporo błędów w tekście, ale uznajmy, że skoro jest to artykuł o błędach to takowe mogą występować jakkolwiek i w dowolnej formie 😉
Dziękuję za miłe słowa! Czy wspomniane błędy maja charakter merytoryczny czy może edycyjny? Jesli ten drugi, to dokonałem odpiowiednich korekt. Jesli pierwszy, to chętnie postaram się z nimi skonfrontować 🙂
Ależ skąd, to tylko kilka drobnych literówek 😉 Błędów merytorycznych już dawno tutaj nie widziałem 😀
Wszytskie literówki zostały poprawione. Dziękuję za miłe słowa! 😀
Co jak co, ale te trzewiki brogsy są obrzydliwe, rozumiem że niedrogie i skórzane ale są paskudne. Przepraszam Dawidzie ale musiałem to z siebie wyrzucić przy całym szacunku dla Ciebie i Twojego bloga.
Czy mógłbyś Adamie rozbudować nieco swoją opinię? U mnie od zawsze panuje wolnosć wypowiedzi, efektem czego jestem ciekaw choćby najbardziej krytycznych komentarzy 🙂
Po prostu nie podoba mi się wygląd buta, skóra wygląda jak polakierowana skutkiem czego niestety but wygląda na taki za 39zł chociaż pewnie chciałby wyglądać na droższy 🙂 Proszę nie traktuj tej wypowiedzi jako jakieś hejtowanie.
Bynajmniej nie odbieram tego jako hejtowanie. Dziekuję za rozbudowanie swojej opinii i pozdrawiam 🙂
Zgodzę się z Adamem, mi buty też wyjątkowo się nie podobają. Nie mówiąc o tym, jak się błyszczą, w mojej opinii mają za dużą perforację (wielkość poszczególnych dziurek), przyszwa powinna zdecydowanie bardziej zakrywać język, nie pasują te metalowe osłony dziurek na sznurowadła (nie wiem jak to inaczej nazwać), a same sznurowadła powinny być cieńsze i mocniej ściągnięte. I wydaje mi się że kopyto jest zanadto spłaszczone. Brakuje mi w nim dynamiki, ale może to już wypadkowa poprzednich punktów. Ale podoba mi się wąska podeszwa, nadaje im trochę bardziej oficjalnego sznytu.
Zdaje się, że PrivateEye bardzo celnie wypunktował mankamenty butów (chociaż za 39 jednostek płatniczych trochę blakną te mankamenty). Natomiast tu jest jeszcze jedna kwestia – parę razy w przeszłości zdarzyło mi się kupić tanie buty i kiedy kolejna para po miesiącu była do wyrzucenia postanowiłem więcej tego błędu nie popełniać. Zaznaczam, nie wiem, jak wygląda kwestia jakości butów FF – parę modeli w Tesco mnie zdziwiło, bo były całkiem ładne, ale kupić bym się chyba nie odważył. W ogóle kupowanie efektownych i tanich rzeczy bardzo niskiej jakości, które po miesiącu można śmiało wyrzucić na śmieci dodałbym jako 6 błąd, chociaż może osoba z podbudową teoretyczną, a o takiej tu mowa, już tego nie robi. Z innej beczki – czy odświeżasz jakoś krawaty z SH?
@adam paskudne? Te brogsy są rewelacyjne! Ale przyjmijmy, że o gustach się nie dyskutuje. 🙂
Gratuluję przejścia do następnego etapu BR2015! Pozdrawiam!
Na wypadek zajechania ctrl+r w następnym etapie, zostaje jeszcze klawisz f5 – działa tak samo 😉
A jak autor ocenia rzucającą się w oczy wielość odcieni jednego koloru w wielokolorowych zestawach? Pytam jako zwolennik dość minimalistycznego podejścia.
Czytania sporo, mam nadzieję, że potencjalnych czytających to nie odstraszy bo warto przeczytać ten wpis – naaawet nie będąc mężczyzną, ale będąc kobietą mężczyzny, który o tym co wyżej powinien wiedzieć 🙂 Najbardziej podoba mi się punkt 3. Niestety wiele razy widziałam i słyszałam, że daną rzecz facet kupuje z miłości do marki i choćby sam produkt był mało interesujący metka robi swoje. Duży błąd 🙂
Faktycznie, polo na koszuli to średni pomysł 😉
Kocham Twojego bloga, naprawdę go kocham! 🙂 Swietnie piszesz, posiadasz naprawdę ogromny talent, jestem pod jego wielkim wrazeniem, mam nadzieje, ze niedlugo dane mi będzie czytac Cie jeszcze czesciej, hmm? 🙂 Byloby swietnie móc co rano usiasc (lub co wieczor), przy kawie lub herbacie (zaleznie od pory) i czytac cos nowego spod Twojego pióra
Z jednej strony te błędy są zabawne, ale z drugiej jak się spotka takiego polskiego amanta eleganta z weselicha to się często płakać chce 🙂
Bardzo interesujący wpis:)
Dobry tekst choć wydaje mi się, że dzisiaj faceci mają już większy luz do ubioru. Na początku co prawda bali się eksperymentować, teraz aż miło popatrzeć na stylowe ulice
Od siebie dodam bledne użycie słowa dlań – oznacza ono dla niego a nie dla nich. Kolejny dowód na to żeby nie przesadzać ze stylizacja jak się nie ma podbudowy teoretycznej;)