Powrót z zaświatów.

Ostatnio udało mi się zauważyć pewną prawidłowość, mianowicie życiu większości męskomodowych neofitów można wyróżnić trzy zasadnicze etapy: etap początkowy, kiedy to czerń, jako kolor uniwersalny, pasuje do wszystkiego, etap tuż po “nawróceniu”, kiedy przestaje on pasować do większości rzeczy, ustępując granatowi i szarości, oraz ostatni, kiedy to zaczyna się traktować ten kolor jako jeden z wielu. Uświadomienie sobie faktu, że znajduję się w tej trzeciej fazie skłoniło mnie do odkopania z dna szafy wysłużonej nieco kurtkomarynarki, którą w czasach licealnych potrafiłem nosić na okrągło, nieustannie i wciąż 🙂

Owa kurtkomarynarka stała się elementem mojej garderoby na początku liceum, kiedy to zupełnie nowe, miejskie środowisko, w którym się znalazłem, pozwoliło mi na pierwsze eksperymenty z bardziej eleganckim, aniżeli t-shirt i bluza, ubiorem. Nieświadomie dążyłem wtedy do czegoś, co dziś można by z grubsza określić smart-casualem – eleganckiego, ale nie formalnego, nieco ponad mój wiek, ale wciąż na luzie. W tamtym czasie nie było praktycznie skąd czerpać informacji i inspiracji, a tym bardziej gdzie kupować odpowiednich ubrań, kiedy już się jakieś ciekawe zestawienie znalazło. Nieco później, jako jedna z pierwszych osób w naszej lokalnej społeczności, rozczarowany przestarzałym asortymentem miejscowych sklepów z ubraniami, zacząłem raz na jakiś czas odwiedzać wrocławskie galerie handlowe. Jeden z tych wypadów zaowocował zaopatrzeniem się w pożądanego przeze mnie  w owym okresie świętego graala – widoczną na zdjęciach kurtkomarynarkę. Oczywiście w kolorze uniwersalnej czerni 😉

Przed dłuższą podróżą często stajemy przed dylematem, czy ubrać się w pełni praktycznie, czy też, rezygnując częściowo z wygody, przyzwoicie wyglądać. Ja na takie okazje mam w swej szafie kilka nadgryzionych zębem czasu, acz nie nazbyt elementów, które stanowią mój podróżniczy uniform. Przy okazji ostatniej trzygodzinnej przejażdżki autobusem skomponowałem zestaw z obecnego posta i spodobał mi się na tyle, że postanowiłem się nim z wami podzielić 🙂

Główną bohaterką obecnego wpisu jest oczywiście wspomniana już kilkukrotnie kurtkomarynarka. Rękawy od początku były w niej za długie, czemu postanowiłem zaradzić poprzez ich podwinięcie i tak zostało do dziś. Intensywne użytkowanie doprowadziło do osiągnięcia w jej przypadku efektu, jaki z angielskiego można by nazwać rugged lub distressed, co w połączeniu z nieformalnymi elementami, takimi jak pagony, łaty na łokciach oraz nakładanymi kieszeniami współgra całkiem nieźle. W obniżaniu formalności wtórują jej naturalnie znoszone jeansy oraz celowo zaniedbane przeze mnie trzewiki, w których powiedzieć, że są bestialsko wytrzymałe, to jakby nie powiedzieć ni słowa (temat butów z Tesco pojawi się niebawem na blogu). O ile można w przypadku takiego zestawu mówić o podnoszeniu formalności, to taką rolę spełniają tutaj uniwersalny, jedwabny knit oraz bawełniana kamizelka w kolorze neutralnej szarości. Kiedy jednak weźmie się pod uwagę, że krawat dziergany jest ze swej natury nieformalny, a kamizelka charakteryzuje się dość widocznym stębnowaniem, to wyjdzie, że całość utrzymana jest w klimacie balansowania na granicy konwencji. Czyli tak, jak lubię najbardziej. I chyba nie tylko ja, nieprawdaż? 😉

Foto – Kokijaże sur la plaże

Kurtkomarynarka – Reporter
Koszula – H&M (secondhand)
Krawat – Tie Rack (secondhand)
Kamizelka – H&M (secondhand)
Spodnie – Topman (secondhand)
Buty – F&F