Nie taki znów marny puch.

“Dandy w puchowej kurtce, świat się kończy”, mogłaby sobie część z was pomyśleć na widok powyższego zdjęcia. Tych, którzy jednak nad pierwsze, czasami mylne wrażenie, przedkładają rzeczowe argumenty, zapraszam do dalszej lektury 🙂

Powtarzam to do znudzenia, ale na potrzeby tego posta czuję, że musze to zrobić po raz wtóry, że w mojej opinii moda męska nie zamyka się tylko w obrębie klasycznej elegancji, albo stylach nią inspirowanymi, ale daje o wiele większe możliwości ze względu na cechującą ją dużą różnorodność. Jednym z elementów męskomodowego spektrum jest jej odmiana sportowa, która jest jednym z najważniejszych filarów współczesnego streetstyle’u. Konstytutywnym elementem odziezy sportowej jest jej nastawienie na pragmatyzm. Brzmi znajomo? Powinno, bo taki sam cel przyświecał twórcom męskomodowych klasyków. Mamy zatem bardzo wazny punkt wspólny, po ustaleniu którego można przejść do prezentacji samej kurtki 🙂

W jej konteksćie najważniejszymi tak naprawdę są dwa słowa: kaczy puch. Nie trzeba być fanatycznym zwolennikiem naturalnych rozwiązań, by wiedzieć, że takie wypełnienie jest sto razy lepsze aniżeli syntetyczne. A ci, którzy w szkole uważali na biologii, wiedzą, że ptasie pióra stanowią najlepszą barierę termoizolacyjną, pozwalającą ptakom przetrzymywać skrajne temperatury. Po odłączeniu od pierwotnych nosicieli pierze nie traci na właściwościach, efektem czego może przysłużyć się nam, naturalnie nieprzygotowanym. Czasy, kiedy szyto na zamówienie ciężkie, szewiotowe płaszcze i kurtki już dawno minęły, efektem czego w konfekcji sklepowej trudno jest znaleźć modele, które w pojedynkę dałyby radę przy tempreaturach głęboko poniżej zera. W takich przypadkach warto jest zwrócić się ku kurtkom puchowym, czy to w wydaniu sportowym jak moja, czy też bardziej sartorialnym jak u Outdersena. Gwarantuje wam, że nie znajdziecie niczego cieplejszego w kwestii wierzchnich okryć.

W ostatnim czasie sprawiłem sobie kolejne trzy pary butów z Tesco za łączną, zawrotna kwotę 220 zł. Zobaczymy, czy wykażą się identyczną trwałością, jak uwielbiane przez jednych i nienawidzone przez drugich czarne broguesy. Wahałem się czy powyższe trzewiki wziąć w kolorze brązowym czy oliwkowozielonym, ostatecznie jednak padło na te drugie. Moja obuwnicza garderoba mieści już kilka podstawowych modeli obuwia, postanowiłem więc wzbogacić ja o mniej standardowy kolor. Sa wybitnie casualowe, osadzone na elsatycznej gumowej podeszwie i myślę, że najlepiej prezentują się właśnie tak – z wychylającymi się z nich melanżowymi, wełnianymi skarpetami 🙂

Foto – Gabriela Bobowska

Kurtka – bez metki (secondhand)
Koszula – Zara (secondhand)
Krawat – Trashness
Sweter – Pull&Bear
Torba – House
Spodnie – Topman (secondhand)
Skarpety – Deichmann
Buty – F&F