Jak Cię widzą, tak Cię piszą.

Przysłowia, choć kojarzone z mądrością o raczej prostym, ludycznym charakterze, mają jedną bardzo ważną cechę – potrafią w lapidarny sposób uchwycić istotę rzeczy. Tytułowa maksyma, biorąc pod uwagę męską stylistykę polskich ulic, wydaje się być nieco zatartą w naszej świadomości. Analizie dlaczego tak się stało poświęcony będzie niniejszy felieton. Tak, felieton. Zachciało mi się publicystyki 😉

W ujęciu historycznym strój od wieków był jednoznacznym komunikatem, wizytówką, dzięki której bez pudła można było określić społeczny status noszącej go osoby (wystarczy spróbować wyobrazić sobie pańszczyźnianego chłopa w podbitym sobolu płaszczem, by to zrozumieć). Sztywne reguły dotyczące ubioru były respektowane przez wszystkich bez najmniejszego wyjątku, od czasu do czasu dało się zauważyć pewne zmiany kanonu (np. popularna w XVIII w. moda na ubiór francuski), które, jeśli się przyjmowały, stawały się nowymi, powszechnie obowiązującymi wytycznymi. Wszyscy, aż do połowy XX w., mieli w głowie przekazywany w sztafecie pokoleń obraz tego, jak powinni się ubierać, by swoim strojem manifestować przynależeć do danej warstwy społecznej. I pewnie tak by to dalej wyglądało, gdyby nie dwie wojny światowe. One właśnie, niszcząc wiarę w ideę modernistycznego postępu, dały asumpt dla filozoficznego nurtu zwanego postmodernizmem. 

Klasyczne reguły dotyczące ubioru nie miały w starciu z ponowoczesnym kultem wolności żadnych szans, gdyż jawiły się jako jego totalne zaprzeczenie, niewygodny gorset, noszony celem społecznej uniformizacji. Rozentuzjazmowani perspektywą totalnej wolności, zwróciliśmy się ku hedonistycznie kojarzącemu się casualowi, odsyłając do lamusa większość z konstytutywnych dotąd zasad (m.in. dress code’y). Na przestrzeni niespełna kilkudziesięciu lat dokonała się wolta tak znacząca, że bez cienia przesady można by ją nazwać mianem rewolucji. Bo jak inaczej określać sytuację, kiedy prezes firmy może dziś śmiało prowadzić rozmowę z klientami, będąc ubranym w t-shirt i sprane jeansy, podczas gdy niezamożny student będzie pojawiał się na zajęciach w marynarce i pod krawatem. Postmodernistyczny relatywizm jak najbardziej na to pozwala. Rzecz w tym jednak, czy taka bezkompromisowa kontestacja, jak w przypadku wspomnianego powyżej biznesmena, realnie nam się opłaca.  

Żyjemy w biegu, mamy realnie coraz mniej czasu bądź coraz słabiej potrafimy tym czasem zarządzać. W natłoku zdarzeń nasze relacje z innymi ludźmi przekształcają się w “McRelacje” – więzi intensywne i krótkotrwałe, obrazkowe, których ewentualny rozwój bardzo często zależy od pierwszego wrażenia. Nigdy jednak, jak mówi Andrzej Sapkowski ustami jednego ze swoich bohaterów, nie ma się drugiej okazji, by zrobić dobre pierwsze wrażenie, a wrażenie złe bardzo trudno jest zmienić. Często próbujemy wmówić sobie, że nie ocenia się książki po okładce, nie przeszkadza nam to jednak dokonywać oceny samej okładki. A od niej bardzo niedaleko do rozszerzenia zasięgu tej oceny na treść. Schemat jest prosty i zawsze ten sam: osoba – ocena – typ. Ubranie, mimo zatarcia w społecznej świadomości subtelnych kodów z nim związanych, nadal jest komunikatem o potężnej sile, którą można umiejętnie wykorzystać.

Zamieszczone w tym wpisie zdjęcia przedstawiają metamorfozy, jakich dla amerykańskiej wersji GQ dokonał król smokingów noszonych bez okazji, Tom Ford. Wybranych mężczyzn sfotografowano w ich zwyczajnych, codziennych zestawach i zapytano jak chcieliby być postrzegani przez ludzi ze swego otoczenia. Następnie Ford, przy pomocy swych znakomitych projektów, odmienił oblicza uczestników, dostosowując ich realny wygląd do tego postulowanego.


Któremu z dwóch wariantów uczestników przypięlibyście życzliwszą łatkę? No właśnie 😉