Sposób na niepogodę.


Nie na darmo pogoda jest rodzaju żeńskiego, obecnej aury na pewno nie można określić mianem stabilnej. Większość z nas lubi swoje ubrania i stara się dbać o nie najlepiej jak tylko potrafi, a nagła zmiana pogody może w okamgnieniu zniweczyć cały pieczołowicie przygotowany efekt. Warto być przygotowanym na atmosferyczne niegodności, zwłaszcza kiedy remedium nie przyprawi naszego portfela o anoreksję 🙂

Na dzień zdjęć prognozy przewidywały nieco poniżej dwudziestu stopni Celsjusza w asyście rzęsistego deszczu. Prognoza sprawdzała się jeszcze przed kwadransem od mojego wyjścia z mieszkania, by po zamknięciu drzwi na klatce schodowej przepoczwarzyć się do postaci stricte letniej, z sączącym się z nieba żarem i bezchmurnym niebem. W pierwotnym zamyśle miałem mieć na sobie jeszcze czarny płaszcz, ale jako że nie jestem na tyle fashion, by pozować do zdjęć w samej koszuli przy kilkunastostopniowym mrozie, tym bardziej nie jestem skłonny smażyć się w płaszczu, gdy świeci słońce. Z tego powodu dzisiaj się tu nie pojawi 🙂




Widoczne na zdjęciach zestawienie miało na blogu już swoją premierę. W modzie męskiej jednak każdy szczegół ma duże znaczenie, w tym przypadku zamiana krawata z regimentalnego na wzorzysty przeobraziła klubowy garnitur w zwykły zestaw koordynowany.



Ten konkretny krawat darzę dużą dozą sentymentu, gdyż był nie tylko jednym z pierwszych, świadomie zakupionych do mojej kolekcji, a także pierwszym wzorzystym, jaki się w niej znalazł. Ten typ wzoru nosi nazwę paisley od nazwy miejscowości w Anglii, w której produkowany materiały o tych charakterystycznym deseniu. Bywa on u nas mylnie nazywany wzorem tureckim, w rzeczywistości przybył on do Europy za pośrednictwem Brytyjczyków z Indii, gdzie od początków nowożytności ozdabiano nim insygnia władzy, budynki, a później także odzież zwykłych ludzi. W modzie męskiej ulokował się na krawatach, muchach i poszetkach, a klienci pracowni krawieckich często wybierają tkaniny z tym wzorem na podszewki swych marynarek. Paisley jest znakomitym sprzymierzeńcem mężczyzn, którzy chcieliby podkreślić strojem swój indywidualizm 🙂

Entuzjastom piłki nożnej na pewno znany jest okrzyk: “Sędzia kalosz!”. Według przekazów rozpoczął on swoją karierę w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy to jeden z kibiców, zdenerwowany złą w jego ocenie decyzją arbitra, ściągnął ze swojego buta kalosz i bezpardonowo cisnął nim w sędziego.

W głowach niektórych z czytelników mogło się w tym momencie zrodzić pytanie: “Jak to ściągnął z buta?”. Nie, nie pomyliłem się, gdyż chodzi mi o kalosze w wersji klasycznej, a nie takiej do jakich przywykliśmy współcześnie. Ów wspomniany wcześniej kibic, tak jak zapewne reszta zgromadzonych na meczu, eleganckich panów, postanowił zabezpieczyć swoje skórzane półbuty za pomocą gumowych nakładek, które skutecznie chronią przed błotem i wodą. Takie kalosze są bardzo praktyczne: łatwo się je czyści, nie niszczą licowania butów a także łatwo można je ściągnąć tuż po dotarciu do docelowego miejsca. Moje zakupiłem podczas ostatniej wyprzedaży w H&M za cenę 20 zł, widziałem, że ostatnie egzemplarze można jeszcze w niektórych sklepach dostać 🙂

PS: Przypominam o konkursie, w którym można wygrać profesjonalną sesję zdjęciową i obecność we wpisie na blogu 🙂 

Foto: Agata Piątkowska

Marynarka – Zara
Koszula – TMLewin (secondhand)
Krawat – Tie Rack (secondhand)
Poszetka – bez metki (secondhand)
Spinki – Soraya
Pasek – Lion
Spodnie – Buttler&Webb (secondhand)
Buty – Marks&Spencer (secondhand)
Kalosze – H&M