10 w skali Beauforta.


Tak, jestem świadomy, że ta kurtka jest z zeszłego sezonu, tak samo jak tego, że podczas krótkiego spaceru ulicami dużego miasta można ją zobaczyć na co dziesiątym facecie. Rok temu jednak, kiedy to dokonałem jej zakupu, nie byłem w stanie tego przewidzieć z jednego prostego powodu – desperacko poszukiwałem zimowego okrycia wierzchniego . Chodziło mi głównie o to, by było ono jak najbardziej uniwersalne i współgrało z jak największą ilością elementów mojej garderoby. Po krótkim namyśle wybór padł na klasyczny fason w postaci bosmanki.


Bosmanka (z ang. pea coat) jest kolejnym elementem męskiej garderoby, który swymi korzeniami sięga ubioru wojskowego. Wartym wspomnienia jest fakt, iż jej obecna forma niczym nie różni się od oryginału, który zaczął być stosowany przez wojskowych około 300 lat temu. Swoje wyprowadzenie na wody codziennego ubioru kurtka ta zawdzięcza amerykańskiej marynarce wojennej, która nadwyżki umundurowania sprzedawała sklepom z konfekcją męską, zaopatrując w nie amerykańskich cywilów.

Prezentowany przeze mnie model spełnia wszystkie podstawowe kryteria: składa się w stu procentach z wełny, zapina się na dwa rzędy guzików, posiada szeroki kołnierz, który można łatwo postawić na sztorc, by ochronić się przed największym  morskim szkwałem, a także dwie kieszenie, w których można schować wyziębione ręce. W zeszłorocznej ofercie znajdowały się trzy kolory: czarny, szary i beżowy. W tamtym czasie stan mojej wiedzy był na tyle wysoki,  od razu odrzucić czarną. Beżowa wydała mi się zbyt wyrazista jak na początek, przez co zdecydowałem się na neutralną szarość. Bezpieczna baza, jednak na etapie budowania swojej garderoby najlepiej jest wybierać właśnie takie.

Jedyną jej wadą, na którą nie zwróciłem wtedy uwagi, jest jej długość – tak jak w przypadku mojej husky niestety nie zakrywa ona założonej pod nią marynarki. Jest jednak na tyle obszerna w kroju, iż spokojnie mieści grubszy sweter, przez co pozwala na utrzymanie odpowiedniej temperatury ciała.

Jak już kiedyś wspominałem, jestem zwolennikiem sezonowego ubierania się, z powodu czego, kiedy tylko robi się zimniej, subtelne wiosenno-letnie materiały jak jedwab czy cienka bawełna, ustępują miejsca tkaninom jesienno-zimowym, a nie ma nic lepszego na niepogodę jak ciepła, elastyczna i oddychająca wełna. Jej szorstka  faktura świetnie współgra z surowością wierzchnich okryć i cięższymi butami, które lepiej znoszą niedogodności kapryśnej aury aniżeli np. broguesy 🙂




Foto: Michalina Siennicka

Kurtka – H&M
Krawat – Pure New Wool (secondhand)
Koszula – Zara (secondhand)
Sweter – Next (secondhand)
Spodnie – Pull&Bear 
Buty – F&F