“Życie jest jak bilard…”

 

Wraz z początkiem października rozpoczął się dla mnie kolejny, drugi już rok studiów. Przez wielu ten policealny etap edukacji określany jest mianem najlepszego okresu w życiu i nie chodzi im bynajmniej o możliwość pogłębionej refleksji nad interesującymi  zagadnieniami naukowymi. Jeśli jednak nie podziela się tego rodzaju poglądu, zawsze można odnaleźć inny sposób na odnalezienie się w gąszczu wielkiego miasta – dla mnie, za sprawą znajomych, odskocznią od „trudów” studenckiego życia stał się bilard. Nigdy wcześniej nie pomyślałbym, że tak stateczna i w sumie mało widowiskowa gra może tak trzymać w napięciu – ogólnie rzecz biorąc polecam każdemu, kto nigdy swych sił w bilardzie nie próbował. Radość i satysfakcja płynąca ze świadomego umieszczenia bili w łuzie, w dodatku, gdy sytuacja nie była łatwa, jest trudna do porównania 🙂 

Klub bilardowy znajduje się w pobliżu mojego wydziału, więc czasami zdarza nam się, korzystając z przerwy miedzy zajęciami, wpaść tam na godzinę i rozegrać kilka partii. Jego klimat spodobał mi się z miejsca, dlatego też pomyślałem, że byłaby to świetna sceneria do zrobienia nieco innych zdjęć. Jak dotąd publikowałem na blogu jedynie efekty pracy fotografów w plenerze, więc dzisiaj czas na małą odmianę. 
 
 
Po raz kolejny postanowiłem zinterpretować na swoją modłę pewna konwencję – w tym przypadku jest to uniform obowiązujący bilardzistów i snookerzystów. Podstawowym kolorem, min. ze względu na jego cechy, o których pisałem już wcześniej, jest czerń. Wymiana spodni na szare nie jest może zmianą rewolucyjną, ale daje spory kontrast i sprawia, że czarna kamizelka i buty tworzą na ich tle ładną klamrę. Czerń i szarość jest jednym z bardziej bezpiecznych połączeń, ale nigdy nie chybia i to stanowi o jego sile.
 
Przyjętą w konwencji jednorzędową kamizelkę zastąpił model dwurzędowy, który, z racji optycznego poszerzania mojej nienachlanej sylwetki, jest dla mnie bardziej korzystny. Z tego powodu jednym z moich marzeń jest sprawienie sobie dwurzędowego garnituru, na razie jednak pozostaje mi się zadowolić tym, co posiadam. Jak to zwykle bywa w przypadku konfekcji garniturowej, wymagała ona kilku drobnych poprawek, których, mimo oporów, podjęła się moja mama. Efekt końcowy jest wg mnie zadowalający, materiał przylega blisko do ciała w okolicach pasa i ramion i nie marszczy się nadmiernie. Jestem zdania, iż dopasowanie ma o wiele większe znaczenie w przypadku kamizelek aniżeli marynarek – zbyt obszerna marynarka nadal może utrzymać swój fason, zbyt obszerna kamizelka będzie przypominać luźny, wełniany lub bawełniany, worek.
 
 
Koszula typu winchester była jedną z pierwszych bardziej formalnych w mojej garderobie. Nazwa pochodzi od nazwiska Oliwiera Fishera Winchestera, słynnego amerykańskiego wytwórcy broni, który wyprowadził kolorowe koszule z białymi kołnierzami i mankietami na szerokie wody codziennej męskiej elegancji. Koszula posiada dość pokaźny, włoski kołnierz (który zdecydowałem się nieco pomniejszyć poprzez zastosowanie spinki tzw. collar pin), charakteryzuje się także szerokim rozstawem pasków, co również optycznie poszerza nieco sylwetkę. Zastosowany w jej przypadku pojedynczy mankiet typu francuskiego jest często uważany za bardzo niepraktyczny, gdyż zbyt mała ilość materiału nie jest w stanie utrzymać ciasno metalowej spinki do mankietów. Rozwiązaniem mogą się tu okazać węzełki, które, ze względu na swą elastyczność, ciasno zepną mankiet, utrzymując go na właściwym miejscu. 

 

Zdjęcia wykonano w klubie bilardowym Sezam
Foto: Justyna Barańska
 
Kamizelka – Next (secondhand)
Koszula – Kastor
Krawat – Eterna (secondhand)
Spinka do kołnierzyka – bez metki (secondhand)
Spodnie – Buttler&Webb (secondhand)
Buty – Marks&Spencer (secondhand)